Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[M] Optymistyczna perspektywa (fandom: Bridgertonowie)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3464
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Pią 0:54, 05 Sie 2022    Temat postu: [M] Optymistyczna perspektywa (fandom: Bridgertonowie)

Optymistyczna perspektywa
Szanowny pan Joseph Goodall, rektor Eton College, wyznawał opinię, że szkoła jest całkiem przyjemnym miejscem, a praca w niej jest wydajna i satysfakcjonująca, ale pod jednym ważnym warunkiem – że trwa akurat letnia przerwa, a wszyscy młodzi ludzie, na co dzień spędzający sen z powiek profesorów, porozjeżdżali się dawno do domów.
Osąd ten brzmiał być może nieco cynicznie, w gruncie rzeczy wynikał jednak po prostu z długoletniego doświadczenia – to zaś wskazywało jednoznacznie, że jakikolwiek porządek płynąć mógł wyłącznie z solidnej pracy organizacyjnej wykonywanej w pustych szkolnych murach, zaś trud wkładany przez resztę roku w edukację młodzieży sprowadzał się raczej do rozpaczliwej walki o przetrwanie.
Pomimo tego ogólnie dość ponurego nastawienia, pan Goodall musiał przyznać, że nieuchronnie zbliżający się koniec lata 1804 roku napawał go nieco mniejszą niechęcią niż zwykle. Ba! Nawet więcej – choć nigdy by tego głośno nie przyznał, prawda była taka, że patrzył w najbliższą przyszłość wręcz z pewnym ostrożnym optymizmem.
Wszystko zdawało się układać po jego myśli. Rada nadzorcza szkoły bez zastrzeżeń zaakceptowała budżet, który zaproponował na przyszły rok. Kadra profesorska wreszcie chyba przyzwyczaiła się do myśli, że jest pełnoprawnym rektorem, a nie tylko zastępcą swego poprzednika, wielebnego Heatha. Nawet sprawa profesora Osobourne’a, którego od lat bezskutecznie usiłowali nakłonić do rezygnacji ze sprawowanej funkcji, rozwiązała się samoistnie (i to wcale nie tak dramatycznie, jak można by pomyśleć, gdyby stwierdzenie to pozostało niedopowiedziane – przygłuchy staruszek po prostu sam poszedł po rozum do głowy). Oczywiście jego największe utrapienie, uczniowie, byli problemem, którego nie dało się wyeliminować całkowicie, ale przynajmniej, jak się zdawało, nieco więcej nicponiów ostatecznie opuściło szkolne mury niż miało po raz pierwszy do nich wstąpić, a co nie mniej ważne – pierwszy raz od siedmiu lat nie będzie musiał się użerać z żadnymi Bridgertonami.
Uczciwie rzecz ujmując, pan Goodall musiał przyznać, że spotkał w swojej karierze młodych ludzi, którzy sprawiali jeszcze więcej problemów niż oni. Na dobrą sprawę Bridgertonowie nie znaleźliby się pewnie nawet w pierwszej dziesiątce, gdyby miał stworzyć podobną listę. A jednak, gdyby pozwolono mu kierować się prywatnymi sympatiami, a nie logiką, stwierdziłby bez wahania, że uosabiali wszystko, czego w uczniach najbardziej nie znosił.
Starszy z nich, przemądrzały i arogancki, zdawał się robić wszystko, by nieustannie doprowadzać wszystkich profesorów do szału i uniemożliwiać im normalne prowadzenie zajęć – nie był w stanie wysiedzieć w milczeniu choćby godziny, każde polecenie traktował jak pole do polemiki i dosłownie na każdy temat musiał wyrazić swoją opinię, jeśli nie głośno, to przynajmniej, ku uciesze kolegów, teatralnym szeptem – nawet jeśli w większości przypadków opinie te nie były nawet w połowie tak trafne, jak mu się wydawało. Poza zajęciami trudno było mu co prawda zarzucić jakieś ponadprzeciętnie naganne wybryki (nie dlatego, że ich nie było, a jedynie dlatego, że nigdy nie dał się przyłapać – co do tego pan Goodall nie miał najmniejszych wątpliwości), jednak gdyby coś takiego miało miejsce, Bridgerton z całą pewnością gwizdałby sobie na wszelkie uwagi, jako że był ewidentnie przekonany, iż z racji urodzenia i bogactwa wolno mu absolutnie wszystko – wyjątkowo irytująca postawa, w której jeszcze bardziej się umacniał, gdy w pobliżu kręcił się akurat ten nieznośny, demonstrujący wiecznie skwaszoną minę Simon Basset, czyli właściwie zawsze.
Młodszy z Bridgertonów miał mniej destrukcyjny wpływ na przebieg zajęć, to trzeba było mu przyznać – zwykle siedział potulnie zapatrzony we własny kajet i dopóki nikomu nie przyszło do głowy skontrolować zawartości jego notatek, można było uznać, że wykazywał dokładnie takie samo – czyli umiarkowane – zainteresowanie mądrościami przekazywanymi przez profesorów jak wszyscy. Poza zajęciami za to, cóż, starczy powiedzieć, że jeśli przyłapało się grupę uczniów na czymś wyjątkowo niestosownym, można było mieć właściwie pewność, że będzie wśród nich Benedict Bridgerton. Niezależnie od tego, czy chodziło o dowcip wymierzony przeciwko któremuś z profesorów, czy o absolutnie nielicującą z powagą i regulaminem uczelni imprezę (pan Goodall nie był naiwny, a przy tym sam przecież był kiedyś młody, doskonale wiedział więc, że całkowite ich wyeliminowanie byłoby niemożliwe, a w dodatku wyjątkowo złośliwe – stał jednak na stanowisku, że akceptowalna zabawa w szkolnych murach to taka, o której nigdy nie dowie się nikt poza jej uczestnikami), czy o jakiś zupełnie nonsensowny zakład, w wyniku którego szkolna biblioteka z do dziś nieznanych przyczyn niemal zajęła się ogniem, w centrum zamieszania zawsze znajdowało się tego nieszczęsnego chłopaka. Owszem, jeśli ktoś miałby wystarczająco dużo charakteru, by nie ulec jego skruszonemu spojrzeniu, można by było bez problemu wyciągnąć poważne konsekwencje już po pierwszym podobnym wybryku – a przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce wracało się w tym momencie z powrotem do punktu pierwszego, czyli, Boże miej litość nad profesorami, do starszego Bridgertona, który tak długo awanturował się, udowadniając, że jego młodszy brat został niesprawiedliwie oskarżony lub przynajmniej podstępem zmuszony przez kolegów do udziału w całym zamieszaniu i że ich ojciec z pewnością miałby wiele do powiedzenia, gdyby usłyszał o podobnie niesłusznych zarzutach, aż wszyscy wokoło dla świętego spokoju postanawiali zapomnieć, że jakakolwiek sytuacja miała miejsce. Pan Goodall podejrzewał co prawda, że lord Bridgerton jest dużo rozsądniejszym dżentelmenem niż odmalowywał to jego syn i że w gruncie rzeczy miałby co nieco do powiedzenia raczej o zachowaniu swoich potomków niż o tym, jak są traktowani – weryfikowanie tego podejrzenia w praktyce nie zdawało się jednak specjalnie pociągającą perspektywą, szczególnie bez czyjegokolwiek wsparcia.
To wszystko było już na szczęście tylko przykrym wspomnieniem, jak skonstatował z niemałą satysfakcją pan Goodall. Inni uczniowie nie irytowali go z zasady aż tak bardzo jak Birdgertonowie, miał więc nadzieję, że…
Z optymistycznych rozważań wyrwało go pukanie do drzwi. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, do gabinetu, nie czekając na pozwolenie, wsunął się jego sekretarz. Skłonił się pospiesznie rektorowi.
– Lord Bridgerton do pana, sir – poinformował ściszonym głosem. – Próbowałem mu zasugerować, żeby napisał list, ale uparł się, że skoro już tu jest, to chce porozmawiać z panem osobiście.
Pan Goodall rzucił mu zdziwione spojrzenie.
– Lord Bridgerton? – powtórzył odruchowo. – Myślałem, że on nie żyje?
– Lord Anthony Bridgerton, sir – sprecyzował sekretarz perfekcyjnie obojętnym tonem.
Pan Goodall nie zdołał powstrzymać grymasu niezadowolenia. To było wyjaśnienie oczywiste, choć tak irytujące, że w pierwszym odruchu zwyczajnie nie przyszło mu do głowy – choć sekretarz zapewne uznał jego pytanie za zwyczajnie wyjątkowo niemądre.
W tym momencie podobne opinie nie znajdowały się jednak zbyt wysoko na liście priorytetów pana Goodalla – a na pewno dużo niżej niż pytanie, czegóż, u licha, ten przeklęty chłopak (którego za chwilę będzie trzeba tytułować Jego Lordowską Mością, cóż za przykra perspektywa!) mógł od niego chcieć? Nie przyszedł przecież chyba po to, żeby złożyć skargę na to, jak traktowano w ostatnim roku jego brata? Nie, cóż za niedorzeczna myśl, przecież zrobiłby to z pewnością jeszcze w trakcie jego nauki, a nie miesiąc po jej zakończeniu. Tym bardziej nie mogło mu więc chodzić o jakieś własne dawne wyimaginowane krzywdy… Z drugiej strony pan Goodall nie był aż tak naiwny, by choćby podejrzewać, że chodziło o zadośćuczynienie tych krzywd, które Birdgertonowie sami wyrządzili.
– A tak, oczywiście. – Pan Goodell odchrząknął. – A nie wspomniał przypadkiem, o czym właściwie chce rozmawiać?
Sekretarz rzucił mu nieco zbyt długie, jakby nawet odrobinę współczujące spojrzenie, co samo napawało jak najgorszymi przeczuciami.
– Zdaje się, sir, że chce zapisać kolejnego brata do szkoły – oznajmił.
Pan Goodall odchylił się do tyłu w fotelu, z trudem powstrzymując cierpiętnicze jęknięcie.
Jeśli chodziło o optymistyczne spojrzenie w przyszłość, to by było właściwie na tyle.



T.L.


Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Pią 1:04, 05 Sie 2022, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
die Otter
Jeździec Eomera


Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1913
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze stepów Rohanu

PostWysłany: Pią 19:22, 05 Sie 2022    Temat postu:

Kwiiik, pierwsze zdanie soł tru! Absolutnie kocham, rozumiem i podzielam podejście pana Goodalla do szkoły. Nawet takiej bez Bridgertonów, a co dopiero z nimi. Dalej charakterystyka braci również bardzo trafna. Anthony w gruncie rzeczy nie jakiś łobuz, za to doprowadza do szału arogancją i potrzebą wyrażania wszędzie i zawsze swojego zdania. (I kręci się za nim diuk ze skwaszoną miną, kwiiiik, czysty kanon, nie? XD). Benedict za to mniej podskakujący samym nauczycielom, za to radośnie szalejący w czasie poza lekcjami, dusza towarzystwa i serce wszelkich hec - totalne przeciwieństwo starszego brata. I kwiiik, Benedict i podpalenie biblioteki brzmi epicko! I oczywiście, że potem wystarczyło, żeby popatrzył tym swoim wzrokiem ze słodką minką i wszystko uchodziło mu na sucho, a jeśli nie, to wystarczyło, żeby zajął się tym Anthony XD I biedny pan Goodall na końcu - najpierw jego znienawidzony uczeń przychodzi do niego już jako jego lordowska mość, brr! A potem wieść o kolejnym Bridgertonie i kwiiiik, mam nadzieję, że pan Goodall przejdzie na emeryturę, zanim po Colinie w jego szkole znajdzie się jeszcze Gregory xD Uroczy drobiażdżek, znowu się porządnie uśmiałam!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin