Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[M] Odpowiednie argumenty (fandom: Bridgertonowie)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3464
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Wto 1:42, 19 Lip 2022    Temat postu: [M] Odpowiednie argumenty (fandom: Bridgertonowie)

Odpowiednie argumenty
Oczywiście Colin jest już dorosły i matka nie może mu tak naprawdę niczego zabronić – nie, żeby nie miała na to ochoty, ale chyba sama dobrze wie, że decyzja o tym, dokąd i na jak długo wybiera się jej syn, nie leży już w jej rękach.
Tak prosto brzmi to przynajmniej w teorii, ale rzeczywistość niestety jak zawsze się z nią rozmija. Colin prędko przekonuje się, że matka może i nie ma prawa mu niczego zakazać, ale może zrobić wiele innych rzeczy, żeby odwieść go od powziętego pomysłu – na przykład zamienić jego życie w piekło.
Naturalnie niczego konkretnego nie sposób jej zarzucić. W końcu co niewłaściwego jest w dzieleniu się – co najmniej dwa razy dziennie – opowieściami o biednej lady takiej czy owakiej, której mąż, syn, a może brat wybrał się ostatnio w zagraniczną podróż i spotkały go same nieszczęścia, a w co drugim przypadku w ogóle z niej nie wrócił?
Początkowo Colin próbuje obracać te historie w żart, wytykając przesadę i dopytując, czy te podróże nie miały aby wojskowego charakteru, skoro skończyły się tak fatalnie. Wtedy jednak matka sięga po swoją kolejną broń – dramatycznym gestem przyciska dłoń do piersi, sięga po wachlarz i informuje, że uważa podobne uwagi za zupełnie niestosowne. Po mniej więcej piątym Nie tak cię wychowałam, Colinie Bridgertonie! staje się jasnym, że ignorowanie historii opowieści o feralnych podróżnikach będzie dużo bezpieczniejszą strategią.
Drugim ulubionym tematem, oprócz czyhających poza Anglią zagrożeń, do którego matka wraca z upodobaniem, jest sens podróży jako takich – a raczej jego brak. Colin dawno już uznał za próżny wysiłek liczenie, ile razy matka pytała, po co właściwie zamierza gdziekolwiek jechać – w końcu z całą pewnością w Londynie będzie się działo wtedy mnóstwo interesujących rzeczy, a poza tym, nie ukrywajmy, każdy doskonale wie, że jest tu dużo ładniej niż w jakiejś barbarzyńskiej Grecji! I choć pyta o to co i rusz, w gruncie rzeczy nie zamierza niestety przyjąć odpowiedzi do wiadomości – każdy zaproponowany cel uznaje za niewarty zachodu i niedostateczny, a na nieśmiałą sugestię, że Grecja z samej swojej definicji barbarzyńska być nie może, matka rzuca Colinowi spojrzenie wyraźnie mówiące, że bardzo żałuje, że kiedykolwiek posłała go do szkoły, a potem – jakżeby inaczej – zaczyna się ostentacyjnie wachlować.
Rozłożenie wachlarza jest zresztą w jej mniemaniu najwyraźniej właściwą reakcją na wszystko. Za każdym razem, gdy Colin ośmieli się choćby wspomnieć o swoich planach, matka z głęboko zrozpaczoną miną ucieka spojrzeniem w bok i wachluje się tak energicznie, jakby tylko to ratowało ją przed omdleniem (gdyby organizowano zawody w najefektowniej udawanej słabości, nawet Cressida Cowper nie zdołałaby odebrać matce zwycięstwa). Jej gesty są tak wymowne, że nie musi już nawet mówić, jak bardzo ranią ją pomysły Colina – co jeszcze nie znaczy, że mówić tego nie zamierza.
– To jest zupełnie nie do zniesienia – żali się więc Colin któregoś dnia, ledwie matka znika za progiem (pewnie po to, by zdobyć trochę świeżych opowieści o niebezpieczeństwach czających się za granicą). – Jak tak dalej pójdzie, to naprawdę zdoła mi ten wyjazd do reszty zohydzić.
– To nie jedź. – Na radę starszego brata, wypowiedzianą obojętnym tonem gdzieś zza gazety, zawsze można liczyć.
Colin wzdycha z irytacją.
– Przecież wiesz, że nie o to chodzi – mówi. – Po prostu chciałbym, żeby przestała mi rzucać kłody pod nogi.
– Powiedz jej, że namyśliłeś się i zaręczyłeś się jednak ponownie z panną Thompson. Wtedy sama będzie nalegać, żebyś wyjechał czym prędzej. – Rady nieco mniej starszego brata, wygłaszane z rozbawieniem gdzieś zza szkicownika, wcale nie są lepsze.
– Bardzo śmieszne – prycha Colin. – Jak zwykle bawicie się moim kosztem. Gdyby to was się tak uczepiła, nie byłoby już wam tak do śmiechu.
Benedict wzrusza ramionami, chyba nieszczególnie poczuwając się do winy.
– A próbowałeś z nią porozmawiać tak na poważnie? – pyta, mimo wszystko już trochę bardziej rzeczowym tonem. – Wytłumaczyć, że nie jedziesz, żeby jej zrobić na złość?
– Oczywiście, że próbowałem – wzdycha Colin. – Tyle że nic to nie dało.
Benedict w końcu na moment odrywa się od swoich bazgrołów i rzuca bratu zaintrygowane spojrzenie.
– A co na to powiedziała?
Colin wzrusza ramionami, bo odpowiedź jest boleśnie przewidywalna.
– Że nie podoba jej się mój ton.
Benedict kiwa ze współczuciem głową i nawet Anthony w końcu łaskawie włącza się do rozmowy.
– Widocznie nie użyłeś właściwych argumentów – oznajmia z przekonaniem, całkiem jakby sam nie przegrywał z matką jednej za drugą dyskusji. – Ta twoja podróż to nie jest aż tak głupi pomysł, żeby matka nie dała się do niego przekonać.
– Jak jesteś taki mądry, to śmiało, droga wolna – irytuje się Colin, bo przecież nie po to zaczął się żalić, żeby teraz słuchać kolejnego kazania. – Zademonstruj, jak łatwo trafić do niej właściwymi argumentami.
Rzuca to ot tak, na odczepnego, ani przez chwilę nie biorąc pod uwagę, że Anthony faktycznie mógłby mu pomóc. Zapomina jednak o jednej ważnej kwestii, która nie umyka na szczęście Benedictowi – że ich brat zrobi absolutnie wszystko, byle tylko mieć ostatnie słowo.
– Nie zademonstruje, bo nie da rady. Boi się matki tak samo jak my – mruczy Benedict teatralnym szeptem. – A poza tym…
– Daruj sobie, co? – wchodzi mu w słowo Anthony. – Wcale się nie boję. I proszę bardzo, porozmawiam z nią, chociaż szczerze mówiąc, to zaczynam się zastanawiać, Colinie, czy rzeczywiście nie jesteś za młody na takie wyprawy, skoro nie potrafisz sam tego załatwić. Naprawdę, czy nic w tym domu nie może wyjaśnić się bez mojego udziału?
Colin i Benedict wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Niektóre wykłady są mimo wszystko warte wysłuchania.

Trudno powiedzieć, czy matka jakimś sobie tylko znanym sposobem odgaduje temat rozmowy, czy może po prostu z góry zakłada, że jeśli Anthony ma jej coś do powiedzenia, to z pewnością jej się to nie spodoba – w każdym jednak razie zaczyna rozglądać się za wachlarzem, nim jeszcze dowiaduje się, o co właściwie chodzi.
– …Wydaje mi się, że naprawdę mu na tym wyjeździe zależy, nie podcinajmy mu skrzydeł – brnie jednak dzielnie Anthony, bo skoro już zobowiązał się ją przekonać, to nie zamierza poddać się bez walki. – Zresztą z tego, co słyszałem, Grecja to naprawdę bezpieczne miejsce. Jest tam wielu Anglików, w razie czego…
– To nie ma znaczenia – sprzeciwia się matka. – Martwiłabym się, nawet gdyby jechał na drugi koniec kraju, a nie drugi koniec kontynentu. Colin jest jeszcze taki młody i naiwny, przecież wiesz…
Po prawdzie Anthony rzeczywiście wie. Sam czasem nie może się nadziwić, jak nieroztropnym smarkaczem jest nadal jego młodszy brat. Czasem ma też jednak wrażenie, że dużo w tym winy jego i matki, bo nigdy nie kazali mu dorosnąć – i być może czas to wreszcie naprawić.
– Tym bardziej powinien jechać. Trochę odpowiedzialności za samego siebie dobrze mu zrobi – upiera się więc. – Poza tym nie przesadzajmy, nie jest już też aż taki młody. Kiedy nasz ojciec był w jego wieku, miał już dwoje dzieci, i to, śmiem twierdzić, nadzwyczaj udanych, więc chyba nie można było tego nazwać nadmiernym pośpiechem – dodaje, siląc się na szelmowski uśmiech w nadziei, że choć trochę rozbawi matkę.
Ona jednak wzdycha tylko i posyła mu karcące spojrzenie, wyraźnie sugerujące, że ojciec to ojciec i nikogo nie należy mierzyć tą samą miarą. W gruncie rzeczy ma przecież świętą rację, Anthony czym prędzej koryguje więc porównanie, sięgając dla odmiany po wzorzec, o którym matka ma jak najgorszą opinię.
– Kiedy ja byłem w jego wieku, zasiadałem już w parlamencie – przypomina. – Nikomu nie stała się krzywda, a Anglia dalej stoi na swoim miejscu. Myślę więc, że spokojnie możemy przyjąć, że Colin też jest w stanie nie zrobić niczego spektakularnie głupiego.
Matka milczy przez chwilę, jakby zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała, w końcu potrząsa jednak głową.
– Nie wiem… I to jeszcze w takim momencie, po tym wszystkim… – rzuca z wahaniem, odgarniając z czoła lok, który wysunął się z misternej fryzury. – Colin powinien się najpierw wyciszyć, zapomnieć, a nie działać tak pochopnie…
Tym razem to Anthony potrzebuje chwili do namysłu, bo nie wie, jak wyjaśnić matce, że nie ma lepszego sposobu, żeby zapomnieć, niż właśnie odcięcie się od wszystkiego. Że akurat w tej jednej kwestii rozumie Colina doskonale. I że sam, gdyby nie trzymały go tu wszystkie jego obowiązki i powinności, najchętniej rzuciłby w cholerę Anglię (w której na każdym kroku coś przywodzi mu na myśl Sienę, tak samo jak z pewnością Colinowi wszystko przypomina pannę Thompson) i wyjechał gdziekolwiek (najchętniej tam, gdzie nie ma żadnej opery).
– Nic tak nie pomaga zapomnieć jak działanie – stwierdza wreszcie. – A jeśli chodzi o wyciszenie, to z całą pewnością lepiej mu pójdzie w czasie samotnej podróży niż tutaj. Ten dom jest przeciwieństwem ciszy, jeśli jest cicho, to znaczy, że stało się coś bardzo złego i winowajca właśnie usiłuje zatrzeć ślady.
Tym razem żart osiąga zamierzony cel i matka uśmiecha się leciutko. Zaraz jednak na powrót przybiera nieszczęśliwą minę i zaczyna nerwowo krążyć po pokoju.
– Och, ja po prostu nie wiem, jak to zniosę – wzdycha nieco dramatycznym tonem, pocierając dłonią skroń, jakby próbowała odegnać ból głowy. – To… To po prostu zbyt wiele. O zbyt wiele muszę się martwić. Daphne się wyprowadziła, Francesca jest w Bath, gdzie ty albo Benedict się wiecznie podziewacie, to nie próbuję nawet zgadywać, a teraz jeszcze Colin…
Anthony chwyta ją delikatnie za ramiona i usadza z powrotem na sofie, matka jednak zdaje się ledwo to dostrzegać, dalej zajęta swoim utyskiwaniem.
– Rozumiem, że jesteście dorośli, że taka jest kolej rzeczy, ale…
– Matko… – Anthony usiłuje wejść jej w słowo, ale okazuje się to niełatwym zadaniem.
– …Naprawdę chciałabym wiedzieć, czy…
– Może prędzej byś się dowiedziała, gdybyś pozwoliła mi cokolwiek powiedzieć? – sugeruje Anthony i już w momencie, kiedy wypowiada te słowa, wie, że to błąd.
– Anthony! – ofukuje go matka z oburzoną miną wyraźnie wskazującą, że jeśli miał jakiekolwiek szanse na przekonanie jej, to właśnie je stracił.
Anthony wzdycha ciężko. Wie, że czasami trzeba przyznać się do porażki, ale nie znaczy to jeszcze, że przychodzi mu to lekko.
– Przepraszam – rzuca, skłaniając się sztywno. – Zagalopowałem się. Zaś co do Colina… – dodaje po chwili namysłu. – Zdaje się, że na jego pokojowca czeka już nowa posada, ale myślę, że jestem w stanie zapłacić mu wystarczająco dużo, żeby z niej zrezygnował. Będzie jechał, powiedzmy, dzień drogi za Colinem i w razie czego trzymał rękę na pulsie. Czy wtedy będziesz spokojniejsza?
Matka rozpromienia się momentalnie.
– Och, z całą pewnością – odpowiada i w czułym geście muska palcami policzek Anthony’ego. – Mój synku najdroższy…
Anthony przywołuje na usta posłuszny uśmiech. Myśl, jak łatwo dał się podejść matce, irytuje go przez chwilę, prędko ją jednak odrzuca. W końcu w gruncie rzeczy osiągnął zamierzony efekt, tak przynajmniej zamierza sobie wmawiać. Matka przestanie zadręczać Colina i próbować wybić mu z głowy wyjazd. Co do zaś nieplanowanego towarzystwa, to jego brat i tak nie jest specjalnie spostrzegawczy i pewnie nawet nie zauważy śledzącego go służącego – a o czym się nie dowie, to go przecież nie zaboli, czy nie tak?





T..L.


Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Wto 2:16, 19 Lip 2022, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
die Otter
Jeździec Eomera


Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1913
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze stepów Rohanu

PostWysłany: Pią 0:32, 22 Lip 2022    Temat postu:

Znowu urocze i znowu bardzo życiowe. Podejście mamuśki do obrzydzania synowi wyjazdu i jej panikowanie są bardzo wiarygodne. Byłam ciekawa, co to za odpowiedni argument Anthony wymyśli, ale kwiiik, takiego podstępu się nie spodziewałam. Cóż, wilk syty będzie i owca cała w gruncie rzeczy, nie? Ale Anthony jednak chyba czuje, że wygrał tylko połowicznie XD W ogóle w tej rozmowie z matką bardzo ładnie pokazujesz to, jak nienaturalna jest rola Anthony'ego w rodzinie - trochę brata, a trochę ojca, jednocześnie głowy rodziny i jednak dziecka matki swojej.

Braterskie sceny to jednak to, co tygryski lubią najbardziej, i tu też nie zawodzisz - cudne są te porady braci, zwłaszcza ta od tego "nieco mniej starszego" - a Anthony tak łatwo daje się wrobić, jak go odpowiednio podejść. Widać, ze znają się doskonale, że wyzłośliwiają się pięknie jak na braci przystało, ale też że się o siebie bardzo troszczą pod tym wszystkim.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin