Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[NZ] Black Eye Część II (fandom: Supernatural)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Caslover



Dołączył: 15 Lut 2013
Posty: 83
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Earth

PostWysłany: Pon 15:16, 25 Sie 2014    Temat postu: [NZ] Black Eye Część II (fandom: Supernatural)

Druga część, a właściwie prequel do "Między burzą a huraganem", enjoy Smile


Cause I’m a cowboy, on a steel horse I ride
I’m wanted (wanted) dead or alive
And I’m a cowboy, I got the night on my side
I’m wanted (wanted) dead or alive
Wanted dead or alive

10 czerwca 2012r. Texas, blisko Dumas
Impala sunęła z cichym pomrukiem po gładkim asfalcie w środku nocy. Dean prowadził wyjątkowo powoli, ze względu na wyjątkową pogodę. Długie światła ledwo przebijały mgłę na cztery metry w dal. Przy takich warunkach, szperacze umocowane na dachu nie były absurdalnym pomysłem. Sam zatrzymał tą uwagę dla siebie, starszy brat i tak już ledwo powstrzymywał nerwy na wodzy. Odnosił wrażenie unoszenia się w nicości. Ciężkie, biało-szare kłęby snuły się leniwie wokół nich, ocierając niczym żywe istoty o boczne szyby, a pierzchając przed drapieżnymi reflektorami i groźnie warczącym silnikiem. Jechali tak od godziny. Radio umilkło, gdy tylko znaleźli się w tym białym oceanie, ale nie pokusili się o puszczenie muzyki z kaset. Gdzieś głęboko zaczął ich drążyć robaczek niepokoju. Ile to się mogło ciągnąć? Podróż w milczeniu nie sprzyjała przytomności i Samowi, który siedział bezczynnie jako pasażer, szybko zaczęły ciążyć powieki. Zerknął na Deana wiszącego nisko nad kierownicą, gotowego w każdej chwili zareagować na zmianę sytuacji na jezdni. Jego delikatnie zmarszczone brwi i czoło, wyrażały pełne skupienie. To dobrze, pomyślał. Pozwolił chwilę odpocząć oczom.
Z niespodziewanego snu wyrwały go trzaski w radiu. Z lekko rozmazującym się wzrokiem nachylił się nad nim i spróbował złapać lepszy dźwięk. Czy mu się wydawało, czy ktoś powtarzał w kółko to samo? Nadstawił ucha i czekał, aż coś się zmieni.
- Dean… Dean. DEAN! – z początku ledwo słyszalne szepty, dobiegające ze środka urządzenia, przerodziły się w bolesny krzyk, nieludzki i złowieszczy. Odskoczył tyle, na ile pozwoliło mu wnętrze Impali i spojrzał na fotel kierowcy. Jak mógł wcześniej nie zauważyć, że był pusty?! Samochód pędził drogą z niebezpieczną prędkością. Mgła wdzierała się do środka przez otwarte drzwi i zwijała się w drapieżnie. Kierownica i tapicerka lepiły się od ciemnej substancji. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach krzepnącej krwi. Na karku poczuł cuchnący oddech, a na ramieniu zacisnęły się pokrzywione palce.
- Hej, hej, Sammy, obudź się. – oderwał głowę od chłodnej powierzchni szyby i powstrzymał chęć strzepnięci ręki brata z ramienia. Przez moment tkwił jeszcze w koszmarze. Rozejrzał się uważnie, ale wszystko wyglądało normalnie. Natomiast za oknem był przełom, mgła jakby się trochę rozrzedziła. Dean kątem oka obserwował go. To nie pierwszy raz, kiedy musiał zostać wyciągnięty ze złego snu. Ostatnimi czasy wiele rzeczy się nasiliło. Głównie od powrotu Deana z piekła.
- Klauny czy karły?- nie potrafił zamaskować niepokoju w głosie. – Co tym razem?
- Nie pamiętam – skłamał gładko – Niewyraźne obrazy i dźwięki.
Dean nie wyglądał na przekonanego, przewrócił oczami i sięgnął wreszcie do pudełka z nagraniami. Niewielka poprawa widoczności, polepszyła jego nastój, bo mógł pozwolić sobie na trochę większą prędkość, a to sprzyjało słuchaniu rocka.
- Uważaj! – duży, ciemny kształt wychynął z ciemności po lewej stronie drogi, kierując się prosto pod koła. Dean, który właśnie wtedy oderwał wzrok od tego co się dzieje za oknem, szarpnął kierownicą w przypadkowym kierunku, byle uniknąć zderzenia. Opony zapiszczały z wysiłku i straciły przyczepność. Wilgoć nie pomagała. Rozpędzony samochód sunął bokiem prosto na słup, zbyt wolno wytracając prędkość. Zderzenie nastąpiło przy akompaniamencie trzasku i zgrzytu wyginającej się karoserii. Wstrząs rzucił nimi na boki. Sam uderzył co najmniej dwa razy głową o coś zdecydowanie dla czaszki za twardego, bo natychmiast stracił przytomność. Do krainy świadomości sprowadził go nieprzyjemny, pulsujący ból nad uchem. Wyprostował powoli prawe ramię, które najbardziej ucierpiało i rozmasował je. Ucieszyła go myśl, że nie jest złamane i obmacał głowę, gdzie rósł olbrzymi krwawy siniak. Kiedy wróciła ostrość spojrzenia, rozejrzał się za bratem. W pierwszej chwili nie zdziwił się, że nie siedzi za kierownicą. Jeśli ucierpiał mniej niż on, na pewno oglądał już szkody. Troszczył się o Impalę tak samo, jak o każdego innego członka rodziny. Jednak po chwili wróciło wspomnienie koszmaru, zdecydowanie za bardzo analogicznego do sytuacji. Deana nie było, a drzwi stały otworem. Fala gorąca opadła mu na kark. Szybko wydostał się na zewnątrz i truchtem obiegł maskę auta, lekko się przy tym podpierając. Słup wgniótł blachę między kołem a drzwiami, prawdopodobnie naruszając w niewielkim stopniu silnik. Zniszczenia były mniejsze niż przypuszczał. Właśnie w tym miejscu spodziewał się znaleźć Deana, przeklinającego i wołającego o pomstę do nieba. Zamiast tego, wyminął otwarte drzwi i zobaczył go siedzącego na ziemi i opartego plecami o tylne koło. Nie wyglądał na poważnie rannego. Podejrzewał, że przypływ adrenaliny dał mu wystarczająco dużo siły, by wysiąść tuż to wypadku i dopiero potem poczuł skutki wstrząsu, co zwaliło go z nóg.
- Stary, Dean – poklepał go delikatnie po policzku, drugą ręką unosząc głowę do góry, ułatwiając przepływ powietrza przez krtań. Starszy Winchester zamrugał i złapał się za rękaw Sama, który na ten znak pomógł mu wrócić do pionu. Odetchnął głęboko parę razy i chwiejnym krokiem, powoli ruszył w stronę uszkodzeń. Bolało go prawe kolano i cały bok.
- Masz pojęcie co to mogło być? – wychrypiał, przykucając, by z bliska obejrzeć karoserię – Wyglądało na sporego zwierzaka. – zgarnął kątem oka twierdzące skinienie Sama, który wyglądał na głęboko zamyślonego. – Tak czy inaczej, wisi mi sporo kasy za naprawę. Jak zobaczę to jeszcze raz, ustrzelę i przerobię na hamburgery, a skórę sprzedam. No mała, odpalisz? – zapytał pieszczotliwie, siadając za kierownicą. Chevrolet zakrztusił się, zgasł, po czym uraczył ich swoim głębokim brzmieniem. – O tak! Tylko dowieź nas do Bobby’ego, a zafunduje ci gruntowny przegląd.

I see the bad moon arising.
I see trouble on the way.
I see earthquakes and lightnin.
I see bad times today.
Dont go around tonight,
Well, its bound to take your life,
There's a bad moon on the rise.

12 czerwca 2012r. Południowa Dakota, Sioux Falls
Od złomowiska dzieliło ich dwa dni drogi, w trakcie których musieli się zatrzymać kilka razy, w tym raz na blisko dwie godziny. Dean był zmuszony dokonać częściowych napraw, inaczej laweta byłaby nieunikniona. Dojechali po północy, lekko rzężącą Impalą. Stary łowca siedział na ganku z założonymi rękami, sącząc powoli piwo. Kiedy zajechali, wyszedł im na spotkanie. Przywitali się i streścili swoją nieciekawą przygodę.
- Mgła? W telewizji nie wspominali o takiej. Raczej trudno przeoczyć.
- Jechaliśmy w środku nocy i na dodatek z dala od miasta. A przyłożyliśmy w znak, który mówił, że do najbliższego jest dziesięć kilometrów. Nie dziwię się jej nie zauważono. Bobby, nie mam nic niezwykłego w mgle.
- Pewnie masz rację Dean. Jednak, poszukam, to nie wygląda na naturalne zjawisko.
Starszy Winchester wzruszył ramionami i wszedł do domu, by napić się czegoś mocniejszego i położyć się spać na dobrze sobie znanej, wyleżanej, starej kanapie przed telewizorem. Zastanawiał się, gdzie kupi części do Małej.
Następny tydzień upłynął im bezstresowo. Dean zajął się naprawą i poszukiwaniem identycznego lakieru do samochodu, Sam przeglądał książki o widmowych zwierzętach, a Bobby, jak to Bobby, wykonywał mnóstwo telefonów i osuszał swoje zapasy whisky.
We wtorkowy poranek wyjechali zdezelowanym Mustangiem na miasto, zrobić zapasy do opustoszonej lodówki. Sam przyglądał się bratu. Pamiętał jak po kraksie z ciężarowcem, Dean odbudowywał auto od podstaw i pracował od rana do wieczora. Wracał zmęczony, ale z rana wstawał pełen wigoru. W ciągu ostatniego tygodnia, z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej i w ogóle tego nie dostrzegał. Czyżby doznał urazu wewnętrznego, o którym nie wie? Powinien go przekonać do wizyty w szpitalu.
- Hej, czy to był Rufus? – Dean wpatrywał się w boczne lusterko, obserwując odjeżdżającego czerwonego pickupa – Raczej na pewno, skręcił na złomowisko – zaśmiał się gromko i uderzył ręką w kierownicę – Nasz staruszek ma rozrywkę na dzisiejsze popołudnie. Zardzewiała koparka pójdzie w ruch. Oby tym razem nie miał ogona.
- Oby… Dean, czy ty ostatnio sypiasz? Wyglądasz prawie jak zombie.
- Sypiam, jak zabity – posłał mu łobuzerski uśmiech, jednak napotkał TO spojrzenie i szybko zgasł. – Poważnie Sammy, pierwszy raz od, od powrotu z dołu, śpię twardo i bez koszmarów. Nie narzekam. – nie było to do końca prawdą, stracił apetyt i osłabł, ale nie zamierzał się przyznać. Podejrzewał, że poturbował się wtedy bardziej niż przypuszczał. Przyjął uderzenie mocniej od młodszego brata. Nawet nie pamiętał, jak się wydostał z samochodu. Dopóki nie pluje krwią i chodzi, nie ma powodów do obaw.
Zakupy w supermarkecie nie zajęły długo; kilka sześciopaków, skrzynka whisky, chleb tostowy, sporo konserw, masa chipsów i popcornu, no i oczywiście warzywa na sałatki. W ostatniej chwili Dean cofnął się po placka sprzedawanego na wagę. Samowi udało się wyperswadować mu kupienie całej blachy i wziął tylko pół. Za kasą zdążyli się pokłócić o odżywianie, a przy Impali o upodobania muzyczne. W drodze powrotnej udawali obrażonych, a u Bobby’ego pożarli się o miejsce na kanapie. Stary łowca patrzył na nich z mieszanką politowania i rozbawienia. Przed nikim nie przyznałby się, jak lubi ich obecność. Siedział w kuchni przeglądając gazetę w poszukiwaniu sprawy dla chłopaków. Jeden artykuł przykuł jego uwagę, zakreślił go długopisem i podał Deanowi, kiedy zjawił się po schłodzone piwo. Usiadł po drugiej stronie stołu i przeczytał notkę prasową.
- Zbiorowe samobójstwo w centrum miasta? Nie brakuje na tym świecie psycholi walczących o jakieś dziwne prawa i przywileje. Czemu miałoby to nas interesować?
- Pomyślałem tak samo dwa dni temu, gdy przeczytałem podobną wiadomość. To już druga. Nie powinniśmy czekać bezczynnie na trzecią i mieć nadzieję, że to tylko, jak to określiłeś, psychole. Przyjrzyjcie się temu chociaż bliżej. Potem zdecydujcie.
- Możesz na nas liczyć Bobby. Czego właściwie chciał Rufus? – zainteresował się, próbując powstrzymać uśmiech. – Znowu spłata odwiecznego długu?
- Taa, można tak powiedzieć. Potrzebował kilku składników do Bóg wie czego. W zamian zostawił mi kupę zielska, mówiąc, że to uczciwa zapłata. – wskazał niewielki woreczek leżący na parapecie – Dean wziął go do ręki, by mu się lepiej przyjrzeć. Rozwiązał rzemyki i rozsunął zamszowy materiał – Wygląda jak pokruszona mięta, a śmierdzi jak zielsko z bagna wymieszane z kroplami żołądkowymi.
Starszy Winchester zakrztusił się, nie spodziewał się, że woń będzie tak dusząca, nawet na odległość. Odłożył je na miejsce i prawie wybiegł na zewnątrz czując, że śniadanie podchodzi mu do gardła. Oparł się o framugę i wziął głęboki oddech. Ziemia zawirował mu pod stopami. Co to za cholerstwo? Wypił łyk piwa, które zabrał ze sobą; brakowało mu smaku. Chyba najwyższy czas wybrać się do apteki. Wrócił do środka po kluczyki i odjechał.

They burned the gambling house,
It died with an awful sound.
And Funky Claude was running in and out.
Pulling kids out the ground,
When it all was over we had to find another place,
But Swiss time was running out.
It seemed that we would lose the race.

18 czerwca 2012r. Iowa, Mason City

- Jesteś pewien, że to tu? – zapytał, drocząc się z Samem, który zdecydowanie nie lubił gdy podważano jego teorie. Jednocześnie chciał wysłuchać sprawę od początku, bo wcześniej puścił ją mimo uszu, bardziej koncentrując się na własnym samopoczuciu. Młodszy Winchester jak na komendę wyciągnął laptopa i otworzył na stronie z mapą Stanów.
- Z tego co udało mi się ustalić, to tak. – usiadł wygodniej, odchrząknął i rozpoczął wywód, nie pozostawiając przerw na ewentualne pytania – Pierwsze doniesienie o podobnym wydarzeniu pojawiło się w Hampton, gdzie garstka zupełnie niepowiązanych ze sobą ludzi, wskoczyła pod pociąg. Pięć osoby. Policja ma parę teorii i tylko jedną z nich jest celowe samobójstwo. Dwa dni później (przedwczoraj) w Sheffield na grupę mężczyzn, w tym operatora dźwigu, spadł źle umocowany kontener. Zginęło na miejscu pięć osób, też przypadkowych. Więc, przeanalizowałem rozkłady pociągów, szukając powiązań i odkryłem, że do obydwóch wypadków doszło po przyjeździe tego samego transportu. I dzisiaj, dokładnie za godzinę, ma on wjechać na stację w Mason City. – Sam nakreślił palcem trasę pociągu na mapie i wskazał miejsce oznaczone jako miasto do którego właśnie wjeżdżali. - Ustaliłem, która to będzie stacja i peron, zostanie nam chwila na przygotowania.
- Co konkretnie zakładasz? Nawiedzony wagon? Mściwego ducha albo duchy przywiązane do jakiegoś przedmiotu? Na działanie wampirów czy wilkołaków to nie wygląda.
- Nie sądzę, że to duch – przygryzł dolną wargę i postukał nerwowo w klawiaturę.
- Czemu? Przecież pasują tu nam idealnie. – Dean nie do końca wierzył we własną teorię, ale wolał przedyskutować dobrze temat, niż się obudzić z ręką w nocniku.
- Kontener wisiał za daleko od składu, a duchy w większości przypadków zabijają w ten sam sposób. A poza tym, czemu nie zaczęły od początku trasy? Nie dołączano nowych wagonów, ani nie wnoszono innych towarów.
- Czyli mamy pasażerów na gapę? – strawa była trudniejsza niż się spodziewał.
- I to nie byle jakich.

Stacja po zmroku szybko się wyludniła, nie należała do najbardziej ruchliwych punktów przeładunkowych. Po peronach kręciło się tylko dwóch sprzątaczy w odblaskowych kamizelkach, a na ławce, na ostatni pociąg czekała para wyrostków z dużymi plecakami. Z rzadka ustawione latanie, nie oświetlały odpowiednio całego otoczenia. W jednym z licznych cieni schronił się Dean, niewidoczny dla niewprawnego obserwatora. Na zegarku zostały dwie minuty, ale kiedy spojrzał wzdłuż torów, w oddali rozbłysły dwa reflektory.
- Kto by pomyślał, przed czasem – mruknął niewyraźnie pod nosem i sprawdził, czy Colt leży bezpiecznie za pazuchą, gotowy do natychmiastowego użycia. Nie przepadał za tymi ostatnimi chwilami przed akcją. Nachodziły go rożne myśli; czy to dzisiaj coś miało się nie udać? Moment zawahania, niedopracowany plan albo zwykły pech. Pojawiła się jedna różnica, tym razem był zdesperowany przeżyć, bo wiedział dokąd się wybiera po śmierci. Cas wyciągnął go z piekła, ale wciąż posiadał jedynie bilet na dół. No chyba, że kiedyś uda mu się uratować świat, może wtedy ktoś na górze spojrzy na niego łaskawiej. Porzucił te ponure wizje i wrócił do rzeczywistości, bo pociąg właśnie zwalniał i powoli wtaczał się na peron. Koła zapiszczały tuż przed zatrzymaniem i elektryczny kolos zamarł. Turyści z plecakami rozmawiali cicho, niezainteresowani nieciekawie wyglądającym składem towarowym. Z resztą, niczego by nie zmieniło, gdyby dostrzegli pięć kłębów czarnego dymu, wydostających się z wagonu przez szparę między wrotami. Z zaciśniętymi zębami obserwował, jak czwórka ludzi zostaje opętana przez demony, a ostatni obłok unosi się w stronę budynku dworca, by po chwili wyszła z niego młoda, czarnooka kasjerka. Czas zatańczyć. Opuścił kryjówkę i udając, że nie widział co zaszło, skierował się na nich. Demony rozpoznały go w mgnieniu oka i zwróciły się frontem do niego. Kasjerka uśmiechnęła się paskudnie i wystąpiła.
- Dean Winchester, nie spodziewałam się ciebie tu spotkać.
- Przykro mi kochanie, ale nie znamy się, ale mam nadzieję, że lubisz Jokera, bo mam zamiar poszerzyć ci uśmiech – łowca wyciągnął zza pasa cenny, celtycki nóż.
- Mama nie nauczyła cię liczyć? No tak, spłonęła. – zabolało, a tętno przyspieszyło; Dean nie dał się sprowokować, nie w ten sposób - Jest pięć na jednego, bierzemy go!
Nie czekał, rzucił się biegiem w wyznaczonym wcześniej kierunku. Słyszał ścigające go pięć par butów i kwieciste wyzwiska. Sprintem wpadł w ciasne przejście między budynkami, sprawnie omijając sterty śmieci i przeskakując nad pudłami przegradzającymi mu drogę. Nie dostrzegł nigdzie Sammy’ego, a na końcu czekał ślepy zaułek. Wyhamował i obrócił się plecami do odcinającej drogę ściany. Reszta zatrzymała się parę kroków wcześniej.
- Nie masz dokąd uciec cukiereczku, jesteś w pułapce. – rozłożyła ręce, podkreślając jego sytuację bez wyjścia – Niepotrzebnie się napociłeś. Mam dodatkowe bonusy z tego spotkania, przekonałam się, że najnowsze plotki kłamią. Nie wróciłeś do piekła, chociaż są osoby, które twierdzą, że cię tam widziano. Teraz naprawdę się cię odeślę.
Po plecach przemaszerowały mu legiony nieprzyjemnych dreszczy. Na żaden ze sposobów te słowa nie brzmiały jak żart, demony słabo grały.
- Nie sądziłem, że wciąż jestem taki popularny. Każdemu się zdaje, że zobaczył moją twarz w tłumie. A co do tego kto jest w pułapce, to bym podyskutował. Rozejrzyj się dobrze czarna glizdo. - Zaułek przygotowali odpowiednio wcześniej. Diabelską pułapkę zamaskowali śmieciami, a pudła zasłaniały widok goniącym, że musieliby zostać o niej uprzedzeni, żeby ją dostrzec. Sam wyłonił się ze skonstruowanej przez siebie na szybko kryjówki i wyciągnął z kieszeni sfatygowaną książkę z egzorcyzmami. Bez ogródek rozpoczął recytować.
- Exorcizamus te, omnis immundus spiritus, omnis satanica potestas, omnis incursio infernalis adversarii, omnis congregatio et secta diablica…
- NIE! Zaa.. pła.. ciszzz…! – demony zaczęły się krztusić i z wolna wypluwać czarny dym. Kobieta posłała im obojgu nienawistne spojrzenie i z wrzaskiem opuściła ciało kasjerki.
- …Ergo, draco maledicte. Ecclesiam tuam securi tibi facias libertate servire, te rogamus, audi nos! – w ostatnich chwilach egzorcyzmu, demoniczne dusze przesłoniły Deana, stojącego po drugiej stronie pułapki. Widział reakcję brata na dziwne wieści. Głównie zaskoczenie, ale również wzbierającą niepewność. Coraz więcej szczegółów, na pozór nieistotnych, zaczęło tworzyć niepokojące tło wokół Deana. Czy to zwykłe przewrażliwienie, czy jednak coś więcej? Po powrocie z piekła wydawał się być w doskonałej kondycji psychicznej, nie licząc ciężkich i w większości nieprzespanych nocy. Aż trudno uwierzyć, że pobyć w pałacu szatana nie odcisnęła na nim silnego piętna. Zasłonił dłonią oczy, gdy czarny dym zapłonął na pomarańczowo, by rozpłynąć się na dobre.
- Dean? – podobny do białej ściany łowca opierał się o kolana, próbując zapanować nam mięknącymi nogami. Podbiegł do brata gotowy do asekuracji, gdyby tamten miał upaść.
- Witać przedawkowałem witaminki – poczuł nieprzyjemny skurcz żołądka i wzbierający w nim kwas – Sammy, odsu… - nie skończył ostrzeżenia, gdy poranny hamburger z podwójną cebulą i colą wylądował na butach młodszego Winchestera. – Ahh, od razu lepiej. Nie patrz tak na mnie, myślisz, że to specjalnie?
- Nie mogłeś się o d w r ó c i ć?
- Wziął mnie z zaskoczenia!

Let's dance, put on your red shoes and dance the blues
Let's dance, to the song they're playin' on the radio
Let's sway, while colour lights up your face
Let's sway, sway through the crowd to an empty space
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin