Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[M] O święta się nie martw (fandom: O mnie się nie martw)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3464
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Pon 2:53, 15 Gru 2014    Temat postu: [M] O święta się nie martw (fandom: O mnie się nie martw)

Jestem ciekawa, czy ktoś oprócz mnie w ogóle tu to cudo ogląda? Bo warto! Co prawda fanfik trochę nieudolny, ale cóż, może akurat kogoś zachęci.
Lekkie zignorowanie finału sezonu, a właściwie nie zignorowanie, a założenie, że nie pociągnie on za sobą żadnych drastycznych zmian.
Tytuł tym razem dla odmiany do niczego, więc jestem otwarta na propozycje.
A więc czekoladka adwentowa numer dwa...


O święta się nie martw

Mokre, nieforemne płatki śniegu, napędzane lodowatym wiatrem, zacinały prosto w twarz, idiotycznie niepraktyczne obcasy kozaków ślizgały się na oblodzonym chodniku, siaty z zakupami ciążyły niemiłosiernie, a ludzie jakby się zmówili i wszyscy gęstym tłumem podążali w przeciwnym kierunku, zmuszając Igę do slalomu między nimi. Autobus oczywiście zatrzasnął jej drzwi tuż przed nosem, jak za każdym razem, gdy się gdzieś spieszyła, a na następny miał przyjechać dopiero za dwadzieścia minut, co było terminem zdecydowanie zbyt odległym, żeby…

– Iga? – Ktoś złapał ją delikatnie za łokieć, zmuszając do zatrzymania się. – Cześć. Co ty tu jeszcze robisz? Nie miałaś jechać na święta do rodziców?

– Miałam, ale nie pojechałam – fuknęła Iga, zbyt zdenerwowana, żeby zaprzątać sobie głowę odpowiadaniem na powitanie Marcina. – Trakcja kolejowa zamarzła albo coś podobnego, w każdym razie pociągi stanęły i do jutra nie ruszą na pewno. Zepsuli plany świąteczne połowie miasta, ale kogo to tam obchodzi? Prezesi pojechali luksusowymi autami, więc po co im się zastanawiać, co się dzieje z pociągami? A my z dziewczynkami utknęłyśmy tu przynajmniej na Wigilię, więc teraz muszę w dwie godziny ugotować wszystko, co normalni ludzie przygotowują przez dwa dni. – Potrząsnęła bezradnie dzierżonymi w dłoniach siatkami. Marcin przysłuchiwał się jej nerwowej paplaninie z lekkim uśmiechem błąkającym się po twarzy.

– Spokojnie, Iga, nie musisz się niczym denerwować. Gotować też nie. Przecież was zawiozę – zaoferował się natychmiast dodającym otuchy tonem. Kobieta potrząsnęła głową, sprawiając przy okazji, że nieco zbyt szeroka czapka zsunęła jej się niemal na oczy.

– Teraz to już bez sensu – westchnęła. – To sześć godzin jazdy, miałyśmy wyjechać z rana. Teraz to co najwyżej zdążylibyśmy na pasterkę.

– To trzeba było zadzwonić do mnie wcześniej – wytknął Marcin z lekkim wyrzutem. Iga prychnęła.

– Jasne, i odrywać cię od twoich planów, żebyś przez pół dnia robił za naszego szofera? Już to widzę! Poza tym kogo jak kogo, ale ciebie to ja w taką pogodę za kierownicą na pewno nie chcę widzieć.

– Takich znowu szczególnych planów to ja nie miałem. Barszcz z cateringu i te same co przez ostatnich pięć lat filmy w telewizji mogą zaczekać – zauważył Marcin, uśmiechając się krzywo. Iga natychmiast porzuciła myśli o własnych problemach i zaczęła przyglądać mu się z mieszaniną troski i podejrzliwości.

– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzałeś spędzić święta sam? – zapytała. Marcin wzruszył ramionami, wciąż starając się robić dobrą minę do złej gry i nie pozwalając półuśmiechowi spełznąć z twarzy.

– Rodzice nadal w Toskanii? – dopytywała Iga.

– Ostatnio, zdaje się, w Katalonii. Pewnie chcieli chociaż na święta zamienić makaron na indyka z truflami. Albo może znudziły im się wystawy pełne czerwonych mikołajów i postanowili dla odmiany przenieść się w rejon Caga Tió – odpowiedział Marcin, siląc się na żartobliwy ton, choć, być może przez mróz szczypiący w gardło przy każdym oddechu, wypadło to raczej żałośnie.

– No, to się właściwie dobrze składa – oświadczyła Iga, której jego mały popis znajomości hiszpańskich tradycji nie zdołał odciągnąć od tematu. – Bo barszczu to ja już na pewno nie zdążę ugotować, ten twój z cateringu będzie jak znalazł – stwierdziła, wręczając mu połowę swoich toreb z zakupami, po czym jak gdyby nigdy nic ruszyła dalej w kierunku domu.

– Co? Nie! Iga, zaczekaj – zawołał za nią Marcin, otrząsając się po krótkiej chwili ze zdziwienia. – Przecież nie mogę tak po prostu wprosić się do ciebie na rodzinne święta – zaprotestował, doganiając ją po kilku krokach.

– Rodzinne to one by były, gdyby PKP nie zdecydowało inaczej – zauważyła Iga. – Więc dziewczynki na pewno będą zachwycone, jak cię zobaczą. Oliwka cały czas marudzi, że Wigilia w trzy osoby to nie Wigilia.

– W trzy? – zdziwił się Marcin, wciąż bezskutecznie starając się nakłonić Igę do ponownego zatrzymania się.

– Tak, Krzysiek na szczęście się obraził, że nie chciałam zabrać go ze sobą, i pojechał do mamusi. Jeszcze tylko jego mi dzisiaj brakowało – żachnęła się Iga. Marcin uśmiechnął się rozbawiony.

– Nie chciałaś zabrać byłego męża do swoich rodziców na święta? – rzucił niewinnym tonem. Tym razem Iga też nie zdołała powstrzymać uśmiechu.

– To nie powinno brzmieć tak śmiesznie – stwierdziła, zatrzymując się wreszcie na moment. – Tak samo jak ty nie powinieneś być sam w święta, nikt nie powinien. Więc przestań mnie w końcu zagadywać i pospiesz się, bo naprawdę nie zdążę!

***

Iga z irytacją odgarnęła opadający jej na czoło kosmyk włosów, nie przerywając energicznego mieszania maku, który gotował się w garnku. Grzejące się w piekarniku paszteciki z grzybami zdecydowanie wymagały już wyjęcia, a wiszący na ścianie zegar przypominał jej też nieubłaganie o tym, jak bardzo spóźniona była z przygotowywaniem pozostałych wigilijnych potraw. O innych przygotowaniach nie wspominając, bo wszystko wskazywało na to, że z takim gospodarowaniem czasem przyjdzie jej zasiąść do kolacji w poplamionym fartuchu, a nie w odświętnym stroju. Marcin ledwie pomógł jej wnieść na górę siatki z zakupami i od razu znowu gdzieś zniknął, obiecując, że wróci za chwilę, co było już dobrych czterdzieści minut temu, a dziewczynki kłóciły przy nakrywaniu do stołu i to naprawdę byłby cud, jeśli talerze przetrwają ten wieczór w całości.

Kiedy rozległ się dzwonek, Iga zdejmowała właśnie garnek z kuchenki. Westchnęła rozzłoszczona, że po raz kolejny coś ją odrywa od pracy, i ruszyła ku wejściu do mieszkania, nie odkładając nawet ociekającej makiem łyżki. Dziewczynki jednak pierwsze dopadły do drzwi i kiedy Iga wyszła z kuchni, Oliwka właśnie z radosnym piskiem Wujek wrócił! wskakiwała w otwarte ramiona Marcina.

– Wujku? Ty masz pianino, widziałam, na pewno umiesz grać jakieś kolędy. Zagrasz nam coś? Proszę! – zawołała tymczasem Helenka, wymachując przed nosem prawnika swoim dziecinnym keyboardem.

– Zagram – obiecał Marcin, zdejmując szalik. – Ale wy będziecie musiały zaśpiewać. Musicie w końcu pokazać, że zasłużyłyście na prezenty, które przyniósł wam mikołaj.

– Oj, wujku – żachnęła się Oliwka tonem wyraźnie sugerującym, że już od co najmniej kilku miesięcy nie ma sześciu lat i nie trzeba jej traktować jak dziecka. – Przecież mikołaj nie istnieje. To mamusia kupuje prezenty, a ona wie, że zasłużyłyśmy!

– Ach tak? – Marcin udał oburzony ton. – Mikołaj nie istnieje? To kto waszym zdaniem przekazał mi przed chwilą te prezenty dla was? – zagadnął, wyciągając w stronę dziewczynek dwie sporych rozmiarów paczki opakowane w czerwony papier i przyozdobione zielonymi kokardami, które wcześnie dyskretnie odłożył na bok. Hela i Oliwka aż zakrzyknęły z wrażenia i wyciągnęły ręce po podarki, ale mecenas błyskawicznym ruchem podniósł pakunki poza zasięg dziecięcych rączek

– Nie tak prędko – zastrzegł. – Na razie wszystkie prezenty wędrują pod choinkę. Żadnego rozpakowywania przed kolacją, umowa stoi?

– Tak! – wrzasnęły chórem dziewczynki i, otrzymawszy w końcu kolorowe pakunki, pognały w stronę świątecznego drzewka.

– Nie musiałeś… – zaczęła zakłopotanym tonem Iga i oskarżająco zamachnęła się na Marcina łyżką, o mało co nie brudząc jego nieprzyzwoicie drogiej marynarki makiem.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Przecież tłumaczyłem, że to wszystko święty mikołaj. Ja jestem tylko jego skromnym pełnomocnikiem – przerwał jej mecenas z miną niewiniątka. Iga z uśmiechem potrząsnęła głową.

– Ja z tobą nie wytrzymam, naprawdę – westchnęła.

– Wiem, mówiłaś to już jakieś… milion razy? – Marcin uśmiechnął się lekko. – Powiedz lepiej, czy też chcesz swój prezent już teraz, czy sam mam go zanieść pod choinkę? – zapytał, sięgając po trzecią, nieco mniejszą paczkę. Iga natychmiast spochmurniała.

– O nie, żadnych prezentów! – zaprotestowała gwałtownie, po raz kolejny opędzając się od mecenasa łyżką. – Zaprosiłam cię tu, bo chciałam, nic mi nie jesteś winien – oświadczyła zdecydowanym tonem.

– Nie denerwuj się, Iga – poprosił Marcin, powstrzymując ją przed wycofaniem się do kuchni. – Przecież ja nie próbuję się tu wkupić ani nic. Ty zaprosiłaś mnie, bo chciałaś, a ja daję ci prezent, bo chcę. To nie ma nic do rzeczy – stwierdził spokojnie. Iga, nadal z nieprzekonaną miną, chciała coś odpowiedzieć, ale nie dał jej dość do głosu.

– Posłuchaj, Iga – poprosił, obejmując ją delikatnie ramieniem. – Nie będzie nic złego w tym, jeśli chociaż raz pomyślisz o sobie, zamiast zachowywać się do przesady honorowo. Zresztą i tak miałem ci dać ten prezent, tylko wcześniej jakoś nie było okazji – powiedział, wciskając jej w dłonie podarek. Iga uśmiechnęła się blado.

– Ale ja dla ciebie nic nie mam – spróbowała jeszcze raz zaprotestować.

– Wystarczy, że odłożysz w końcu tę łyżkę i oszczędzisz mi dzisiaj nadprogramowego spotkania z makiem, a będziemy kwita – stwierdził ze śmiechem Marcin. Iga też się roześmiała, a wtedy nagle drzwi mieszkania otworzyły się po raz kolejny.

– Krzysiek? Co ty tutaj robisz? – zdziwiła się kobieta, gdy w progu stanął jej były mąż, ubrany, jakby wybierał się na biegun północny, i ociekający topniejącym śniegiem.

– Przeznaczenie mnie tutaj przywiodło, Iguniu – oświadczył Krzysztof ze śmiertelnie poważną miną. – Kiedy ten pociąg stanął w polu szczerym, od razu zrozumiałem, że to znak, znak dla mnie, że nie tam jest dziś moje miejsce. Że to Pan Bóg wysłał takie swoje małe aniołki, żeby popsuły tę, no, trakcję, bo chciał mi powiedzieć: opamiętaj się, Krzysztofie Małecki! Dziś, w ten dzień świąteczny, powinieneś być ze swoją rodziną. Z żoną swoją, ukochaną Igunią, i córeczkami, które kwilą tam gdzieś teraz same, samiutkie…

– Dobra, daruj sobie. Ja naprawdę nie mam czasu tego słuchać – przerwała mu Iga, unosząc ręce w obronnym geście. Krzysiek rzucił jej zranione spojrzenie.

– A ten tam, Kaszuba mecenas Marcin jeden, czego tu? – zapytał, przenosząc wzrok na prawnika.

– Mecenas Kaszuba jest dzisiaj u nas gościem – stwierdziła Iga jeszcze bardziej bojowym tonem. – W przeciwieństwie do ciebie, zaproszonym.

– Tata! – rozległ się w tym samym momencie krzyk dziewczynek, które przybiegły właśnie z drugiego pokoju.

– Helenka, Oliwka! Tęskniłyście z tatusiem? – Krzysztof przygarnął córki do siebie. – Chodźcie, zobaczymy, co tam mama gotuje, bo umieram już z głodu…

– Ja mu kiedyś naprawdę coś zrobię – jęknęła Iga, gdy Krzysiek razem z dziewczynkami zniknął w kuchni. Marcin uśmiechnął się lekko.

– Spokojnie, szkoda nerwów – powiedział pocieszającym tonem, ponownie delikatnie ją obejmując i pozwalając, żeby oparła czoło na jego ramieniu. Iga westchnęła.

– Wiem – mruknęła z frustracją w głosie. – Ale przecież on to zrobił specjalnie. Jego matka mieszka tuż pod Warszawą, mógł tam dojechać autobusem, kolejką, czymkolwiek, nie wiem, pieszo dojść nawet! I wrócił tylko dlatego, że się zorientował, że my nigdzie nie pojechałyśmy.

– Ale chyba go nie wygonisz? Sama mówiłaś, że w święta nikt nie powinien być sam – zauważył Marcin. Iga wzruszyła ramionami.

– Oczywiście, że nie wygonię – przyznała. – Ale ostrzegam po prostu, że jeżeli on po raz kolejny zepsuje dziewczynkom święta, to będziesz musiał mnie bronić w sprawie o morderstwo – fuknęła. Marcin uśmiechnął się z rozbawieniem.

– Załatwione – obiecał.

Ułamek sekundy później ich uszu dobiegł dochodzący z kuchni łomot, a potem zbiorowy wrzask składający się z okrzyków Mamo! i Igunia!.

– Spróbujemy pociągnąć koleje państwowe do odpowiedzialności za współudział, dobrze?


T.L.


Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Pon 17:16, 15 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
die Otter
Jeździec Eomera


Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1913
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze stepów Rohanu

PostWysłany: Pon 23:27, 15 Gru 2014    Temat postu:

Zabierając się za czytanie nie byłam pewna, czy będę w stanie napisać jakiś sensowny komentarz, jako że widziałam cały jeden odcinek tego serialu, ale okazuje się, że mogę i to całkiem łatwo. Tinulka, jesteś mistrzem! Tak to napisałaś, że ja praktycznie wszystkie wypowiedzi Igi czytałam głosem tej aktorki, Krzysztofa zresztą też, bo z premedytacją z Krzysztofem sama dostatecznie mnie zaznajomiłaś. A że Marcina nie czytam jego głosem, to tylko dlatego, że jego po tym jednym odcinku widzianym parę miesięcy temu tego aktora jeszcze aż tak dobrze nie kojarzę. Całość w ogóle urocza i zabawna, pkp takie znane i swojskie XD Tylko mi jest za mało, urwałaś w najciekawszym momencie, gdzie jest dalszy ciąg?! XD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin