Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[M] Nieodżałowany, niezapamiętany (fandom: Bridgertonowie)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3464
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Pon 20:25, 18 Kwi 2022    Temat postu: [M] Nieodżałowany, niezapamiętany (fandom: Bridgertonowie)

Teraz to już naprawdę musi być jakieś włamanie na konto i próba skompromitowania mnie - nie dość, że fandom kiczowaty i tekst do niczego, to jeszcze tytuł tak bardzo nie na temat... XD

Nieodżałowany, niezapamiętany
Popołudnie trudno nazwać sielankowym, takie praktycznie się nie zdarzają, nie w domu, w którym mieszka tyle osób, nie odbiega jednak zanadto od dość przyjemnej normy. Słońce sączy się leniwie przez wychodzące na ulicę okna salonu, herbata stygnąca już w imbryku nadal wypełnia pokój przyjemnym zapachem, a gdzieś na korytarzu Eloise drze się jak nieboskie stworzenie.
– To jest moja przyjaciółka, rozumiesz?! – woła co sił w płucach, informując przy okazji wszystkich domowników, że po raz kolejny wymknęła się z lekcji z guwernantką. – Znajdź sobie własną!
Colin jest już na tyle dojrzały, by wiedzieć, jak racjonalnie uspokoić siostrę, a jednocześnie dokładnie na tyle niedojrzały, by nie zamierzać takiej możliwości nawet rozważać.
– To nie moja wina, siostrzyczko, że jestem o wiele ciekawszym towarzystwem od ciebie – odpowiada niewinnym tonem. – Nie można mieć do nikogo pretensji, że…
– Przestańcie, ale to już – rzuca błagalnym tonem Daphne, ale najwyraźniej żadna ze zwaśnionych stron nie bierze jej słów do głowy.
– Nie zamierzam niczego przestawać – zaperza się Eloise. – Nikt mi nie będzie mówił, do kogo…
Anthony wzdycha z irytacją i zamyka książkę. Prawdę mówiąc, zamierzał tym razem udawać, że niczego nie słyszy – kłótnia jednak zamiast wygasać, z każdą chwilą przybiera na sile, a stojący przy drzwiach salonu lokaj ma już tak udręczoną i zażenowaną minę (jest chyba nowy, bo nikt, kto spędził w domu Bridgertonów więcej niż miesiąc, nie przejmuje się już byciem świadkiem podobnych scen), że interwencja jest chyba konieczna.
Benedict gramoli się jednak z fotela pierwszy i powstrzymuje brata gestem.
– Siedź, ja pójdę – oferuje, a potem uśmiecha się od ucha do ucha. – Jestem właściwie ciekaw, o co im tym razem poszło…
Wychodzi z salonu, Bogu niech będą dzięki za takiego brata, a Anthony wraca do przerwanej lektury. Udaje mu się jednak przeczytać tylko stronę czy dwie, nim jego spokój zostaje ponownie przerwany.
Hyacinth wpada do pokoju jak burza, z rozpędem wskakuje na sofę i usadawia się tuż obok Anthony’ego, nie pozostaje mu więc nic innego jak objąć ją odruchowo ramieniem. Zerka na wszelki wypadek pospiesznie na wciąż trzymaną w drugiej ręce książkę, by upewnić się, że nie jest otwarta na żadnym nieprzyzwoitym fragmencie (to, że Hyacinth nie potrafi jeszcze zbyt dobrze czytać, nie ma tu najmniejszego znaczenia), a potem wbija pytające spojrzenie w siostrę.
– Co się stało? – pyta najcierpliwiej, jak tylko potrafi.
Hyacinth kręci się niespokojnie na swoim miejscu.
– Nic – odpowiada po nieco zbyt długiej chwili wahania. – Chciałam sobie posiedzieć.
Anthony odkłada książkę na bok, nieznoszącym sprzeciwu gestem nakazuje lokajowi, żeby poszedł sprawdzić, czy nie ma go za drzwiami (jeśli jest coś gorszego od zażenowanej służby, to tylko służba wyraźnie nadstawiająca uszu, by nie uronić choćby słowa z cudzej rozmowy), i zmusza siostrę, żeby na niego spojrzała.
– Ty nigdy tak sobie nie siedzisz – przypomina jej rzeczowo. – Jeśli nie powiesz mi, o co chodzi, nie będę mógł ci pomóc, wiesz o tym?
Hyacinth waha się jeszcze przez chwilę, chyba bardziej szukając odpowiednich słów niż odwagi, aż w końcu strzela ostatnim pytaniem, jakiego Anthony się spodziewa (i definitywnie ostatnim, jakie chciałby usłyszeć).
– Bo wy wszyscy mieliście ojca, tylko, no, już go nie ma. – Hyacinth macha rączką w gdzieś w kierunku sufitu, chyba wskazując na miejsce, w którym jej zdaniem znajduje się niebo. – A czemu ja nie? Gregory mówi, że jestem dziwolągiem, bo wszyscy na świecie mają albo mieli ojca, tylko ja nie.
Anthony, by nie pozwolić swoim myślom pogalopować w jakimś niebezpiecznym kierunku, skupia się na przychodzącej mu do głowy nie po raz pierwszy refleksji, że chyba zbyt mocno rozpuścili Gregory’ego – mały w wieku siedmiu lat odkrył już w sobie głębokie pokłady złośliwości, po które Benedict, Colin czy nawet sam Anthony zaczęli sięgać, dopiero mając lat kilkanaście. Będzie musiał koniecznie coś z tym zrobić, ale oczywiście nie w momencie, gdy dużo pilniejsze pytania czekają na odpowiedź.
– Gregory jak zawsze tylko chciał cię rozzłościć – zapewnia więc Anthony, najłagodniejszym tonem, na jaki go w tym momencie stać. – Miałaś ojca tak samo jak my wszyscy, tego samego co my wszyscy. To niesprawiedliwe, że nie miałaś szansy go poznać, i nawet nie wiesz, jak bardzo przykro jest mi z tego powodu. Ale musisz pamiętać, że to niczego nie zmienia i że ojciec bardzo by cię kochał.
Hyacinth nie wydaje się całkowicie przekonana, ale odpręża się wyraźnie.
– A, to w porządku – uznaje po chwili namysłu.
Nic nie jest w porządku, na czele z tym, że to Anthony musi przeprowadzić tę rozmowę (czemu Hyacinth nie poszła z tym do matki? Zresztą nawet Benedict czy Daphne poradziliby sobie z tym znacznie lepiej niż on), tego jednak nie może przecież powiedzieć, ostrożnie więc dobiera najlepsze możliwe słowa.
– Nie musisz tak mówić – zapewnia ją. – Może być ci smutno, tak samo jak…
Hyacinth potrząsa gwałtownie głową, sprawiając, że burza ciemnych loków wymyka jej się spod wstążki.
– Ale mi nie jest smutno – oznajmia zdecydowanie, nie dając Anthony’emu nawet dokończyć. – Tyle czasu radzę sobie bez niego, to poradzę sobie też, jak już wiem, że go miałam. Tylko bardzo nie chciałam być dziwolągiem.
Anthony trochę jej zazdrości tej dziecinnej, niezachwianej pewności – sam ma poczucie, że nie radzi sobie bez ojca zupełnie, zwłaszcza w tej chwili.
– Oczywiście, że sobie poradzisz. Nie pozwolimy, żeby było inaczej – obiecuje jej, bo jeszcze tego brakowało, żeby ją przestraszył, zamiast uspokoić, później jednak brnie dalej, bo narastające jak gula w gardle poczucie winy nie pozwala mu zamilknąć. – Ale to nadal normalne, że możesz być smutna i zła, że ojca nie ma. W pewnym sensie nawet bardziej niż ktokolwiek, bo my przynajmniej go znaliśmy i mieliśmy jego opiekę i troskę, i niezawodną ochronę, i wzór, do którego mogliśmy dążyć, i poczucie stabilności, które… – Anthony zacina się, dochodząc do wniosku, że chyba w swojej paplaninie dawno doszedł już do słów zdecydowanie zbyt trudnych jak na tłumaczenie czegoś małej dziewczynce.
Hyacinth zdaje się tym jednak zupełnie nie przejmować. Zastanawia się przez chwilę, a potem jej twarz rozświetla triumfalny uśmiech, jaki przybiera niechybnie każde dziecko przekonane o genialności wniosków, do których właśnie doszło.
– Jeśli to tylko o to chodzi w posiadaniu ojca, to teraz już na pewno wiem, że go nie potrzebuję – oznajmia zdecydowanym tonem. – Mam ciebie.
Anthony ma wrażenie, jakby coś w głębi niego rozpadało się właśnie na drobne kawałeczki. Na moment zapomina nawet o konieczności zaczerpnięcia kolejnego oddechu, w jego głowie kłębi się zbyt wiele myśli na raz – ma ochotę krzyczeć i protestować, potrząsnąć z całej siły siostrą, by zrozumiała, jak bardzo jest w błędzie, albo uciec i zaszyć się gdzieś na tak długo, jak się tylko da (aż matka nie każe Benedictowi go znaleźć), albo może zrobić wszystkie te rzeczy na raz… W końcu ponad tę kakofonię pomysłów wybija się jednak głos, który brzmi boleśnie podobnie do głosu ojca: Byłbym bardzo zobowiązany, gdybyś nie zepsuł chociaż tej jednej rzeczy, Anthony Bridgertonie… Anthony nie zamierza się z nim sprzeczać, bierze się więc w garść i zostaje na miejscu.
Przyciąga Hyacinth jeszcze bliżej do siebie i całuje ją w czubek głowy, żeby ukryć kompletnie nonsensowną łzę, która z jakiegoś niezrozumiałego powodu spływa mu po policzku.



T.L.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
die Otter
Jeździec Eomera


Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1913
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze stepów Rohanu

PostWysłany: Pon 23:50, 18 Kwi 2022    Temat postu:

Aww, jakie to jest ładne, smutne i prawdziwe <3 Anthony jest trochę ojcem na najmłodszego rodzeństwa, nawet takie drobne gesty jak objęcie małej, kiedy tylko się przysiadła, czy uważanie, żeby nie przeczytała niczego nieodpowiedniego dla jej wieku, to zachowania bardziej rodzica niż brata. I biedny jest ten Anthony, który został zmuszony do tej roli na tyle dawno temu, że już nawet robi to wszystko odruchowo, instynktownie. A jednak nie jest rodzicem, jest tylko młodym chłopakiem wtłoczonym w rolę, która powinna przypaść komuś znacznie starszemu, i to doskonale widać w końcówce tej jego rozmowy z siostrą. Stara się bardzo, za bardzo nawet, i ostatecznie jest w stanie zapewnić małej to, czego potrzebowała, ale kosztuje go aż nazbyt wiele.

Z innych rzeczy, kwiiik, czy Eloise i Colin kłócą się z zazdrości o Penelope? XD Bawi mnie też, że Anthony jest przyzwyczajony do kłótni rodzeństwa, ale gotów interweniować z litości dla nowego lokaja. A złośliwość jest u Bridgetonów chyba cechą rodzinną, mam wrażenie, chociaż oczywiście starsi korzystają z niej w bardziej niewinny sposób - bardziej dla żartu, niż żeby naprawdę komuś dopiec, podczas gdy Gregory jest jeszcze za mały, żeby widzieć różnicę.

(Ratunku, ja juz nawet brzmię, jakbym znała ten serial, chyba trzeba będzie naprawdę go obejrzeć i mieć to już za sobą xD).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin