Forum Dolina Rivendell Strona Główna Dolina Rivendell
Twórczość Tolkiena
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

[M] Co ma wisieć, nie utonie (w butelce brandy) (JS&MN)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tina Latawiec
Strażniczka Białego Drzewa


Dołączył: 07 Lis 2008
Posty: 3464
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ithilien

PostWysłany: Śro 2:40, 11 Lis 2015    Temat postu: [M] Co ma wisieć, nie utonie (w butelce brandy) (JS&MN)

Tekst pojedynkowy. Właściwie beznadziejny, ale tak fajnie mi się go pisało, że nawet narzekać się nie chce. Ale za podpowiedzenie lepszego tytułu byłabym wdzięczna, tym razem serio.

Z dedykacją dla Ottiś.


Co ma wisieć, nie utonie (w butelce brandy)

Londyn, 26 lipca 1814
Kochany Jonathanie!
Ufam, że mój list zastanie Cię w dobrym zdrowiu i że nie zdążyłeś jeszcze wplątać się w żadne tarapaty. Jeśli jesteś tak bardzo zajęty, jak przewidywałeś, nie masz zapewne czasu, by zajmować się listami, napiszę Ci więc tylko o najważniejszej sprawie, a wszystko inne opowiem, kiedy znowu się zobaczymy, co – mam nadzieję – stanie się prędko.
Dzisiejszego ranka złożył mi wizytę lord Liverpool. Wydawał się ogromnie zasmucony, że nie zastał Cię w domu (swoją drogą to dość dziwne, że premier nie ma pojęcia, dokąd wysłali Cię generałowie. Czy jesteś pewien, mój drogi, że ta sprawa jest aż tak ważna?). Nie wypadało mi oczywiście dopytywać o szczegóły, ale wygląda na to, że tym razem chciał się do Ciebie zwrócić z prośbą prywatną. Z tego, co zrozumiałam, krewny jego lordowskiej mości – bardzo nowoczesny dżentelmen, jak zostałam poinformowana – jest zwolennikiem teorii, że wody w morzach i oceanach poruszają się stale w ten sam sposób. Nazywa się to podobno „prądami morskimi”. Krewy jego lordowskiej mości jest też zapalonym żeglarzem i najwyraźniej uważa, że spowolnienie jednego z owych prądów morskich mogłoby pomóc mu w szybszym przepłynięciu obranej trasy, a owemu dżentelmenowi bardzo zależy na czasie (lord Liverpool wyglądał na nieco zakłopotanego, gdy zdziwiłam się tym pośpiechem, więc podejrzewam, że może chodzić o zakład lub coś podobnego). Jego lordowska mość liczył na to, że będziesz mógł służyć mu pomocą w tej sprawie. Doradziłam mu, żeby udał się do pana Norrella, ale chyba nie wiązał ze spotkaniem z nim zbytnich nadziei. Prosił, byś skontaktował się z nim jak najszybciej, w razie gdybyś uporał się ze swoimi obowiązkami przed końcem tygodnia.
Jak myślisz, czy uda Ci się wrócić prędzej? Pamiętaj, że obiecałeś uważać na siebie.
Z wyrazami miłości,
Arabella


– Doprawdy, cóż za niedorzeczny pomysł! – wykrzyknął pan Norrell, zerkając przez okno za oddalającym się lordem Liverpoolem. – Dobrze, że udało mi się go odwieść od tego zamiaru – dodał po chwili, gdy wymowna cisza i trzy utkwione w nim nie całkiem przychylne spojrzenia obudziły w nim potrzebę potwierdzenia swoich słów.
Pan Norrell nie był osobą, w której łatwo było zasiać wątpliwości odnośnie raz podjętej decyzji, i zwykle potrzeba było do tego o wiele więcej niż tylko ciszy i spojrzeń. Jednakże tym, co zaniepokoiło go w tej sytuacji, nie było samo milczenie czy spojrzenia, a tkwiąca w nich zgodność. Zgodność, która wydawała mu się zupełnie nienaturalnym stanem (1). Prawdę powiedziawszy, był zupełnie przekonany, że choć jeden z obecnych w pokoju mężczyzn pospieszy z gorącymi zapewnieniami o słuszności jego opinii. Ku jego zaskoczeniu jednak, zarówno rozparci w fotelach panowie Drawlight i Lascelles, jak i siedzący przy stole Childermass milczeli uparcie.
– Nie sądzę, żeby odwiódł go pan od jakiegokolwiek zamiaru – odezwał się w końcu Childermass chłodnym tonem. – O ile zrozumiałem, to jego lordowska mość wymógł na panu obietnicę, że przemyśli pan jeszcze swoją decyzję – uściślił bezlitośnie. Pan Norrell żachnął się, ale nie dane mu było dojść do słowa, bo pan Lascalles natychmiast podchwycił wątek.
– Dokładnie! I mam nadzieję, że rzeczywiście ją pan przemyśli – wykrzyknął, podrywając się z fotela. – Proszę się nie gniewać, ale czy pańska odpowiedź nie była… zbyt pochopna? Jestem przekonany, że podobna drobnostka jak spowolnienie wody w oceanie nie przysporzyłaby panu żadnych problemów, a byłoby to z pewnością istotnym świadectwem pańskiej przyjaźni z lordem Liverpoolem, na której, pozwolę sobie przypomnieć, bardzo nam zależy – perorował łagodnym tonem.
Jakkolwiek pan Norrell wciąż pozostawał powszechnie szanowanym i docenianym magiem, do którego w pierwszej kolejności zwracano się z większością spraw wagi państwowej, jego trudne usposobienie i bardzo zachowawcze podejście do czynienia czarów powodowały, że wielu ministrów odnosiło się do niego z coraz większą niechęcią. Sytuacji nie poprawiło też na pewno ponowne pojawienie się w Anglii pana Strange’a, który w blasku chwały powrócił z wojny, wyprzedzony wręcz opowieściami o cudach, jakich dokonywał na Półwyspie. Istotnie więc, oddanie przysługi premierowi leżało we wszystkich najlepiej pojętym interesie.
Niestety, pan Norrell zdawał się zupełnie tego nie dostrzegać.
– Drobnostka…? – powtórzył zdziwiony. – Przecież to zupełnie bez znaczenia! Niezależnie od tego, ile zachodu by to wymagało, ten pomysł jest zupełnie nonsensowny. Nie zrobiłbym czegoś takiego!
– Dlaczego, sir? – zapytał spokojnie Childermass i właśnie ten spokój sprawił, że pan Norrell poczuł się jeszcze bardziej nieswojo.
– Ja… Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć! Zajmij się swoją pracą – rzucił i zanim panowie Drawlight i Lascelles zdążyli przechwycić pytanie, umknął z biblioteki, mamrocząc coś na temat ogromnej ilości obowiązków.

Stwierdzenie, że Jonathan Strange był zbyt zapracowany, by zajmować się listami, nie było do końca precyzyjne. Naturalnie szczerą prawdą było to, że do Kornwalii wyruszył na prośbę generałów, którzy uznali, że dobrym posunięciem byłoby zapoznanie z tak ważnym aspektem sztuki wojennej, jakim stała się w ostatnich latach magia, nawet najprostszych i najmniej zaprawionych w bojach żołnierzy. W związku z tym, gdy w połowie lipca podjęli decyzję o wysłaniu podpułkownika Granta do stacjonujących w okolicach portów na południu kraju jednostek, z zadaniem poinstruowania ich w kwestii metod zwiadowczych, ktoś wysunął sugestię, że pan Strange mógłby właściwie udać się tam wraz z nim. Jednocześnie wszyscy stwierdzili, że o wiele lepiej od jakiejkolwiek klasycznie pojętej inspekcji na postawę żołnierzy wpłynie wizyta powszechnie podziwianych bohaterów wojennych.
Tym sposobem kilka dni później podpułkownik Colquhoun Grant i pan Jonathan Strange wyruszyli na południe (2). Gdy dotarli na miejsce, okazało się jednak, że oczekujący tam na nich żołnierze, wbrew podejrzeniom generalicji, wiedzą zaskakująco dużo i o magii, i o rozpoznawaniu planów wrogich armii. W efekcie, choć przewidywali, że spędzą tam około dwóch tygodni, już po dwóch dniach uporali się właściwie ze swoimi zadaniami. Zgodnie jednak orzekli, że ogromnym nietaktem z nich strony byłoby przedwczesne pozbawienie Kornwalijczyków swojej – jak to ujął Strange – nobilitującej obecności, i postanowili pozostać na miejscu przynajmniej jeszcze przez kilka kolejnych dni, korzystając z rozrywek oferowanych przez piękną i gościnną okolicę.
Przez krótką chwilę Jonathan odczuwał lekkie wyrzuty sumienia przez wzgląd na żonę, którą odwiódł od pomysłu towarzyszenia mu do Kornwalii, tłumacząc, że będzie miał mnóstwo pracy i ani chwili na odpoczynek. Prędko jednak odegnał od siebie te wątpliwości, uznając, że nie mógł przecież przewidzieć, że jego sława i opowieści o jego dokonaniach aż tak go wyprzedzają ani że podpułkownik Grant okaże się nauczycielem odnoszącym aż tak błyskawiczne sukcesy w szkoleniu żołnierzy.
Mimo tej nadzwyczaj logicznej argumentacji, którą przedstawił samemu sobie Strange, trzeciego wieczora po przybyciu Colquhoun Grant ciągle jednak czuł się w obowiązku, by pomóc przyjacielowi uwolnić się od owych wyrzutów sumienia. Najlepszym sposobem, jak autorytatywnie stwierdził, było bezwzględne utopienie ich.
Jako że wody obmywające kornwalijskie wybrzeża wydawały się wyjątkowo zimne i nieprzyjazne, panowie wybrali w tym celu butelkę brandy.

Pan Norrell, który zmuszony był przez dłużące się niemiłosiernie popołudniowe godziny cierpieć niewygodny ukrywania się w zakamarkach własnego domu, z ulgą przyjął przyniesioną przez lokaja wiadomość, że panowie Drawlight i Lascelles opuścili w końcu Hanover Square. Czym prędzej udał się do biblioteki w nadziei, że tego dnia nie trzeba jeszcze uznawać za stracony. Niestety na miejscu zastała go niemiła niespodzianka w postaci Childermassa, który nadal, z ostentacyjną wręcz starannością, zajmował się odpisywaniem na listy. Pan Norrell przez moment rozważał dyskretne wycofanie się, ale został zauważony.
– Czy życzy pan sobie, żebym wysłał pańską ostateczną odpowiedź do lorda Liverpoola? – zapytał Childermass, nie podnosząc nawet głowy znad kartki papieru.
– Oczywiście – odpowiedział pan Norrell, pospiesznie sięgając po jedną z leżących na stoliku ksiąg.
– Jaką?
– Odmowną naturalnie! – rzucił zniecierpliwionym tonem pan Norrell i zaczął czytać w nadziei, że to ostatecznie zakończyło dyskusję na ten temat. Zdążył przeczytać jednak ledwie dwa zdania, gdy padło kolejne pytanie.
– Co mam podać jako powód, sir? – Childermass nie popełnił drugi raz tego samego błędu. Na tak postawione pytanie pan Norrell nie mógł uniknąć odpowiedzi.
– Och, co tam sobie uważasz! – prychnął z irytacją. – Pomysł jego lordowskiej mości jest absurdalny w każdy calu, więc masz duży wybór. Poza tym igranie przy pomocy magii z oceanem czy z angielską przyrodą w ogóle jest zwyczajnie nierozsądne i niebezpieczne.
– Cóż, wydaje mi się, że nigdy dotąd nie wyrażał pan podobnych wątpliwości – zaoponował Childermass. – Czym innym, jeśli nie częścią przyrody, były ulewy, które zsyłał pan na francuską flotę albo ich zboże, które zmuszał pan do zniknięcia?
– Powiedziałem: angielską przyrodą! – wykrzyknął pan Norrell poważnie już rozdrażniony. – Zresztą powinieneś sam dostrzec różnicę między chwilową zmianą pogody a spowolnieniem ogromnej masy wody, która, jeśli wierzyć przedstawionej nam dziś teorii, porusza się w niezmienny sposób od zawsze. Przecież to mogłoby mieć wprost katastrofalne skutki! Kto wie, czy przez taką fanaberię nie przyszłoby nam wszystkim tutaj zamarznąć!
– Za tydzień mógłby pan przywrócić wszystko do normy. – Childermass wzruszył ramionami.
– Powiedziałem: nie. Każdy nowoczesny mag powinien poważnie, a przede wszystkim rozważnie podchodzić do zagadnień związanych z naturą – oświadczył pan Norrell i ostatecznie wetknął nos w książkę.

– Zastanawiam się nad rzuceniem zaklęcia, które umożliwiłoby ananasom mówienie – oświadczył pan Strange, po dłuższej chwili milczenia odrywając wzrok od zawartości swojego kieliszka.
– Mówienie? – zdziwił się uprzejmie podpułkownik Grant. Jonathan pokiwał energicznie głową i wychylił swoje brandy.
– Zgadza się. Coś podobnego uczynił pan Norrell z posągami w katedrze w Yorku. Z pewnością słyszałeś tę historię, każdy ją słyszał!
– Oczywiście, że słyszałem – zgodził się Grant. – Nie rozumiem jednak, czemu miałbyś zrobić coś takiego akurat z ananasami.
– Och, to bardzo proste – stwierdził Strange. – Ananasy z pewnością przejawiałyby ogromne zdolności w kwestii rachunków. Widziałeś kiedyś, jak to rośnie? Idealnie prosto! Nie wierzę, że tak uporządkowanej rośliny nie dałoby się nauczyć liczenia. A to z kolei z pewnością ułatwiłoby życie wielu ludziom. Nie musieliby, biedacy, całymi dniami ślęczeć na słupkami cyferek (3)… To prawdziwie nowoczesne zastosowanie magii!
– Sprytne. Ale nie wziąłeś chyba pod uwagę jednego – roześmiał się Grant. – Czy sądzisz, że ludzie utrzymujący się z, jak to określiłeś, ślęczenia nad słupkami, mogą sobie pozwolić na zakup wystarczającej ilości ananasów, by móc zlecić im swoje zadania?
– Och. – Strange naburmuszył się lekko. – Niech ci będzie. Nie można ode mnie chyba wymagać, żebym martwił się o wszystkich, prawda? Dolej mi lepiej brandy – zażądał tonem sugerującym wyraźnie, że luka w jego planie była wyłączną winą podpułkownika Granta oraz ludzi, którzy nie posiadają na co dzień w domu ananasów.
Dwa kieliszki oraz dłuższą chwilę milczenia później Strange odezwał się ponownie.
– Powinienem upolować rekina – oświadczył zdecydowanym tonem. Podpułkownik Grant jako człowiek światowy doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przekonanie wielu Anglików, iż rekiny są jedynie jedną z wielu legend o morskich potworach, jest zupełnie błędne. Wiedział jednak równie dobrze, że zwierzęta te – choć prawdziwe – raczej nie zamieszkują wybrzeży Kornwalii. Wyraził tę wątpliwość na głos.
- To nie ma znaczenia. Jestem w końcu największym magiem naszej epoki, oprócz Norrella oczywiście, z pewnością potrafiłbym skłonić chociaż jednego rekina do przypłynięcia do Anglii – zawyrokował Jonathan. – Z pewnością mógłbym się czegoś od niego nauczyć.
– Od r-rekina? – upewnił się Grant, nie całkiem pewny, czy wciąż nadąża za potokiem myśli Strange’a.
– Zgadza się – potwierdził zdecydowanie Jonathan. – Nie jestem zupełnie przekonany, co to miałoby konkretnie być, ale Arabella napomknęła kiedyś, że mógłbym – wyjaśnił, widząc niezrozumienie na twarzy przyjaciela. – Zdaje się, że miało to związek z jakimś wierszem. Prawdopodobnie nawet mi go czytała, ale obawiam się, że mogłem jej nie słuchać. – Zamyślił się i wychylił kolejny kieliszek. – Ale kiedy już będę miał tego rekina, z pewnością dowiem się od niego, czego powinienem się nauczyć – dorzucił po chwili z nadzieją.
Podpułkownik Grant nic na to nie odrzekł, tylko sięgnął po brandy, wychodząc z założenia, że dziwne pomysły, podobnie jak wyrzuty sumienia, najlepiej jest utopić. Polowanie na rekiny nie uśmiechało mu się ani trochę.

Pan Norrell doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego słudzy, a zwłaszcza jeden z nich, nie zwykli przykładać zbyt dużej wagi do poleceń, które im wydawał. Nie podejrzewał więc, by Childermass uznał rozmowę o prądach morskich za zakończoną i wysłał lordowi Liverpoolowi jakąkolwiek odpowiedź. Łudził się jednak, że atak nie nadejdzie z innej strony, a już na pewno, że nie nadejdzie tak wcześnie.
Ledwie pan Norrell zdążył zasiąść do śniadania, jego spokój zakłóciło nadejście pana Drawlighta. Gość naturalnie nie odmówił poczęstunku, ale nie zwlekał też zbyt długo z przedstawieniem celu swojej wizyty.
– Nie daje mi spokoju pańskie wczorajsze stwierdzenie, że prośba lorda Liverpoola jest nonsensowna – stwierdził wkrótce. – Zupełnie nie potrafię pojąć, dlaczego pan tak uważa…? Przecież to tylko taka błahostka. Ot, nieszkodliwy kaprys jego lordowskiej mości…
– Właśnie! Kaprys – powtórzył ponuro pan Norrell, wyraźnie przekonany, że powinno to wystarczyć za wyjaśnienie. Pan Drawlight wciąż jednak nie pojmował motywów, którymi kierował się mag.
– Ależ doprawdy, jestem pewien, że pomoc w tak prostej sprawie w żaden sposób nie wypłynęłaby na powszechne przekonanie o ogromie pańskich mocy – zapewnił gorliwie. – Wręcz przeciwnie! Bo choć to zaklęcie z pewnością byłoby błahostką dla pana, z zewnątrz wydawałoby się na pewno niezwykle spektakularne…
– Spektakularne! – zawołał oburzony pan Norrell. – Magia nie ma być spektakularna, magia ma być szanowana!
– Och, to chyba się nie wyklucza, nie sądzi pan? – roześmiał się nieco nienaturalnie pan Drawlight. – Mam na myśli… Chodzą słuchy, że pan Strange dokonywał na wojnie rzeczy zdecydowanie spektakularnych i to ani trochę nie umniejsza szacunku, który budziły.
– Jestem przekonany, że żadna z tych rzeczy nie była równie niedorzeczna – oświadczył chłodno pan Norrell. – Pan Strange, podobnie jak ja, wykorzystuje magię tylko w poważnych kwestiach.

Jonathan ostatkiem sił skupił się na płynących po niebie chmurach i zmusił je, by zgęstniały i przesłoniły słońce, którego promienie raziły mu nieznośnie oczy od samego rana, po czym z cierpiętniczym jękiem opadł z powrotem na fotel.
– Arabella nie dopuściłaby do tego, żebym tak cierpiał – poskarżył się żałosnym tonem. Podpułkownik Grant spróbował odwrócić się w jego stronę, ale szybko porzucił ten zamiar, bo nawet najlżejszy ruch potęgował ból ćmiący się nieustannie w jego głowie.
– Pani Strange nie dopuściłaby przede wszystkim do tego, żebyś tyle wczoraj wypił – zauważył zaskakująco trzeźwo jak na swój obecny stan.
– O tym właśnie mówię – zgodził się Jonathan, sięgając po szklankę z wodą. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi, które obu panom wydało się pięciokrotnie głośniejsze niż najgłośniejsza nawet salwa armatnia, którą słyszeli na Półwyspie.
– Przepraszam, że przeszkadzam, sir. – Jeremy Johns wetknął głowę do pokoju. – Ale kapitan Coleman chciałby skonsultować z panem jakiś pomysł i dopytuje uprzejmie, czy nie znalazłby pan dla niego choć chwilki…
– Powiedz kapitanowi Colemanowi, że jest to zupełnie niemożliwe, gdyż pan Strange jest w tej chwili całkowicie zajęty umieraniem – stwierdził Jonathan, zastanawiając się, czy dałoby się tak zaczarować przyłożony do czoła kompres, by był jednocześnie chłodny i nie tak okropnie mokry.
– Gdyby kapitan Coleman pytał też o mnie – wtrącił drugi z dżentelmenów, krzywiąc się na wyjątkowo dokuczliwy dźwięk własnego głosu – powiedz mu, że podpułkownik Grant również nie może się zjawić, gdyż już umarł.
– Tak jest, sir – westchnął Jeremy trochę głośniej, niż było to potrzebne.
Chwilę po tym, jak drzwi zamknęły się za jego plecami, Grant podźwignął się ostrożnie z sofy, z umiarkowanym zainteresowaniem obserwując, jak świat wokół niego zaczyna wirować w szalonym tańcu.
– Co ty wyczyniasz? – wymamrotał Stange, kątem oka rejestrując jego ruch. Podpułkownik Grant stłumił w sobie przemożną ochotę odpowiedzenia, że absolutnie nic, i położenia się z powrotem.
– Musimy do niego iść, Strange – stwierdził, bezskutecznie usiłując równo zapiąć guziki munduru. – Mieliśmy tu świecić przykładem, pamiętasz? – rzucił, starając się brzmieć choć odrobinę przekonywująco. Jonathan jęknął coś niewyraźnego w odpowiedzi, ale w końcu, wspierając się na ramieniu przyjaciela, również zdołał wstać.
– Nie podejrzewałem, że wobec tego rodzaju umierania wciąż zachowujesz tak bohaterskie podejście – mruknął umęczonym tonem.

Ledwie pan Norrell zdołał przekonać pana Drawlighta, jak wiele ma pracy i jak bardzo potrzebuje absolutnego spokoju, w domu przy Hanover Square zjawił się pan Lascelles. Nie minęło wiele czasu, a i on powrócił do tematu prośby lorda Liverpoola.
– Przyszło mi do głowy – zaczął, leniwie obracając w dłoniach filiżankę – że przyjęcie tego zlecenia bardzo korzystnie wpłynęłoby na pański wizerunek nowoczesnego maga. To znaczy, czyż prądy morskie nie są wysoce nowoczesną ideą? Samo to, że daje pan jej wiarę, już o czymś mówi. A gdyby jeszcze pomagał je pan kształtować…! Doprawdy, nie sądzę, żeby coś mogło bardziej podkreślić, jak bardzo nowoczesną i naukową dziedziną jest magia – stwierdził z przekonaniem. Pan Norrell, który miał już najwyraźniej dosyć rozmów na ten temat, skrzywił się jedynie, nie odrywając wzroku od czytanej księgi.
– Ponadto samo rzucenie takiego czaru powinno być dla pana interesujące – kontynuował niezrażony pan Lascelles. – W końcu z całą pewnością nikt przed panem nie dokonał czegoś podobnego, czyż nie?
– Nikt nie dokonał i ja też tego nie zrobię – odparł pan Norrell, przewracając stronę. – Powinno się zasadniczo rozgraniczyć nowoczesną magię i nowomodne bzdury.

Pomysł kapitana Colemana, który zakładał, że latające balony sterowane przy pomocy magii pana Strange’a mogłyby stanowić milowy krok w rozwoju sztuki wojennej, od początku był skazany na niepowodzenie. Ostatecznie jasne stało się to w momencie, gdy gondola oderwała się od ziemi i podejrzanie prędkim i chwiejnym ruchem pomknęła ku górze. Już w tamtej chwili Jonathan powinien był zrezygnować z dalszej części eksperymentu. Dla wszystkich zebranych, oprócz niego, oczywistym było, że to nie może się udać.
Podpułkownik Grant uprzejmie, lecz stanowczo poinformował o tym, gdy tego samego dnia po południu, w drodze do Falmouth, Strange wciąż jeszcze wyrażał głębokie zdumienie faktem, że balon runął na ziemię w kłębach dymu.
– Jak to nie mogło się udać? Oczywiście, że mogło! Wydaje mi się, że kto jak kto, ale ty powinieneś pokładać większą wiarę w możliwościach magii – odparł na to urażonym tonem Jonathan. Colquhoun Grant wyjaśnił cierpliwie, że problem nie leżał w magii, a w samym balonie.
– Balony nie działały zadowalająco nawet sterowane przez załogę, a nie magię. Francuzi zrezygnowali z ich używania już ładnych parę lat temu – wytknął. Strange żachnął się.
– Zawsze sądziłem, że masz w pogardzie intelekt Francuzów – stwierdził. Podpułkownik Grant skinął poważnie głową.
– Owszem. Więc skoro nawet oni uznali balony za niebezpieczne, powinno nam dać to do myślenia – odrzekł. Jonathan nie wydawał się przekonany tym argumentem.
– Bzdura! Wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie… – urwał gwałtownie, rozglądając się z namysłem. – Nie przypominam sobie, żeby Coleman wspominał o jakimś wzgórzu po drodze do Falmouth.
– Oczywiście, że wspominał – zapewnił go Grant. – Jedziemy we właściwym kierunku.
– Owszem, wspominał – zgodził się Strange. – Ale to miało być wzgórze przypominające kształtem połówkę jabłka. To w żaden sposób nie kojarzy mi się z jabłkiem. Jeremy, czy to wzgórze przypomina ci jabłko?
– Nie musisz odpowiadać, Johns – wtrącił się podpułkownik Grant, uśmiechając się nieco złośliwie. – Twój pan stara się po prostu odwrócić uwagę od porannego wypadku lotniczego.
– Nie staram się odwracać od niczego uwagi, tylko po prostu jestem zdania, że kiedy opisuje się komuś drogę, powinno się być precyzyjnym!
– Ależ ty marudzisz, Strange, jak stara panna – roześmiał się Grant. – Jeśli kiedyś znudzi ci się bycie magiem, powinieneś zostać dyrektorką pensji dla dziewcząt, doskonale sprawdziłbyś się w tej roli.
– Bardzo zabawne – prychnął Jonathan, zsiadając z konia. – Chciałem po prostu zasugerować, że błąkanie się po tym odludziu jest zupełnie pozbawione sensu. Nie po to jestem magiem, żeby musieć jak jakiś pielgrzym wędrować do Falmouth. To Falmouth powinno przywędrować do mnie!
– Od tego powinieneś był zacząć – orzekł z aprobatą podpułkownik Grant, dołączając do przyjaciela na ziemi. – Bierz się do roboty!
– Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia, el bueno Granto. – Strange uśmiechnął się, zakasując rękawy. – W którą stronę powinniśmy się skierować, by znaleźć Falmouth? – zapytał w ostatniej chwili, zaczynając już rzucać zaklęcie.
– W lewo – odparł podpułkownik Grant.
– W prawo – odparł Jeremy Johns.
Wszystko byłoby zapewne dobrze, gdyby pan Strange nie próbował posłuchać obu na raz.
Siła rzuconego czaru zwaliła go z nóg, ale na szczęście wylądował na dość miękkim podłożu i po chwili namysłu stwierdził, że wszystko poszło mniej więcej zgodnie z planem.
– Witam w Falmouth, majorze! – rzucił wesoło, wycierając skrajem rękawa twarz i zdejmując liść, który zaplątał mu się we włosy. Cisza, która zapadła po jego słowach, zaniepokoiła go na tyle, że podniósł się i rozejrzał w około. Przed nimi jak okiem sięgnął rozciągało się pole gigantycznych słoneczników. Przecinała je szeroka droga z żółtych kamieni. Słońce, wiszące podejrzanie wysoko na niebie, parzyło niemiłosiernie. Grant, który najwyraźniej jako jedyny z całej trójki zdołał utrzymać się na nogach, lustrował wszystko to wzrokiem, otrzepując mundur z pyłu.
– Obawiam się, Merlinie, że nie jesteśmy już dłużej w Anglii (4)– oświadczył.

Gdy trzecią z rzędu kartą odkrytą przez Childermassa okazał się wizerunek dyndającego na szubienicy mężczyzny, pan Lascelles ostatecznie przestał udawać, że nie zerka ukradkiem na stawianego właśnie tarota.
– Czyżby to wróżyło, jaka w końcu nagroda spotka cię za twoją bezczelność? – zakpił. Childermass przewrócił oczami, nie przestając przekładać kolejnych kart.
– Wisielec, wbrew pańskim przypuszczeniom, nie zwiastuje śmierci przez powieszenie. Zresztą usiłuję się dowiedzieć czegoś w sprawie znacznie w tej chwili ważniejszej niż moja prywatna przyszłość – odparł opanowanym tonem. Pan Lascelles poruszył się nerwowo w fotelu.
– Tak? I czego się dowiedziałeś? – spytał, starając się zamaskować nutkę ciekawości pobrzmiewającą w jego głosie.
– Że do sukcesu zaprowadzi nas dopiero refleksja nad przyczynami decyzji, a nie nad kolejnymi sposobami jej zmiany – odrzekł Childermass, nie podnosząc wzroku.
Po jego słowach drugi raz w ciągu krótkiego czasu w bibliotece przy Hanover Square zapadła niespotykanie zgodna cisza. Przerywały ją jedynie miarowe kliknięcia odpinanej i zapinanej od nowa sprzączki przy mankiecie, którą bezwiednie bawił się pan Drawlight.
W pewnym momencie, po dłuższej chwili zasugerowanej refleksji, jedno z kliknięć wybrzmiało nie w takt, jakby zwiastując podobne kliknięcie w umyśle właściciela sprzączki.
– Nie chciałbym zostać źle zrozumiany – odezwał się z namysłem pan Drawlight. – Ale czy istnieje taka możliwość, że pan Norrell w jakiś sposób obawia się morza?
– Oczywiście, że pan Norrell obawia się morza – odrzekł Childermass, chowając karty do kieszeni. – Pan Norrell obawia się wszystkiego, co znajduje się poza jego biblioteką.
– Cóż, to całkiem możliwe – zgodził się pan Lascelles. – Z tego, co pamiętam, na wyjazd do Portsmouth zgodził się tylko dlatego, że pan Strange wybierał się tam razem z nim.
– Czy nie sądzicie więc, panowie, że zasadnym byłoby poproszenie lorda Liverpoola, by zamiast fatygować pana Norrella na wybrzeże, przysłał tu kogoś, kto będzie w stanie wskazać na mapach te… prądy morskie? Jestem pewien, że pan Norrell równie dobrze może rzucić zaklęcie, przebywając w Londynie – zasugerował pan Drawlight.
Cisza, która zapadła tym razem, była nie tylko zaskakująco zgodna, ale i zaskakująco pełna aprobaty.

Falmouth, 29 lipca 1814 (5)
Najdroższa Arabello!
Z utęsknieniem wyczekuję dnia, w którym się znowu zobaczymy. Dobrze jednak, że nie zdecydowałaś się towarzyszyć mi do Kornwalii. Jest tu absolutnie okropnie! Okolica zdaje się sprzysięgać, by robić gościom na złość, ludzie są wyjątkowo uciążliwi, a od tutejszych napojów już zdążyłem się pochorować.
Mam jednak przynajmniej mnóstwo zajęć i okazji do wypróbowania nowych, ciekawych czarów. Poczyniłem kilka pouczających odkryć i wpadłem na sporo interesujących pomysłów, które będę musiał rozwinąć po powrocie do Londynu. Dzisiaj jednak spotkało mnie ogromne rozczarowanie. Uporawszy się z zadaniami wyznaczonymi nam przez generałów, postanowiliśmy z podpułkownikiem Grantem wybrać się na rejs w stronę wysp Scilly. Pogoda wydawała się wymarzona, jednak gdy wsiedliśmy na pokład, okazało się, że żaglowiec żadną siłą nie chce odbić od brzegu. Jakby jakaś ogromna masa wody blokowała dostęp do otwartego morza. To było naprawdę niezwykłe. Gdyby nie to, że mogę ręczyć za wszystkich (dwóch!) magów, którzy mogliby uczynić coś podobnego, uznałbym zapewne, że jakiś bałwan rzucił na fale zaklęcie. Sugerowałem nawet, że ja mógłby spróbować zdziałać coś czarami, jednak kapitan okrętu zdecydowanie się temu sprzeciwił. Musieliśmy więc zrezygnować z naszej wyprawy. Wskutek tego nie tylko ominęły nas malownicze widoki, ale straciłem też okazję do przeprowadzenia małej próby czarów na faunie morskiej. To drugie nie wydawało się jednak zasmucać nikogo oprócz mnie.
Podpułkownik Grant każe przesłać Ci jego ukłony i uniżenie prosi, byś nie zachęcała mnie więcej do rozwijania zainteresowań zoologicznych. Zupełnie nie rozumiem, o co mu chodzi! Wracamy za tydzień.
Zawsze twój,
Jonathan



(1) Panowie Drawlight, Lascelles i John Childermass nie zgadzali się ze sobą właściwie nigdy. Prawdopodobnie, gdyby pan Norrell zapytał któregoś dnia, jakiego koloru jest niebo, otrzymałby niemal natychmiast od Childermassa odpowiedź, że jest niebieskie. Drawlight z pewnością pospiesznie sprzeciwiłby się tej opinii, oświadczając, iż nieboskłon ma naturalnie kolor cyjanu i jedynym faktem, który może usprawiedliwiać tak głęboką ignorancję Childermassa w tej kwestii, jest jego niskie pochodzenie. Lascellesowi, który wyjrzawszy przez okno, uznałby co prawda w duchu, że niebo jest tego dnia w dość dziwnym odcieniu niebieskiego, zbliżonym być może nieco do cyjanu, nie pozostałoby nic innego jak głośno stwierdzić, że jest zielone.
(2) Wyjazd był nieco opóźniony głównie z uwagi na protesty pana Norrella, który odzyskawszy po trzech latach swojego ucznia, nie miał zamiaru łatwo zrezygnować z towarzystwa tego jedynego człowieka, z którym mógł omawiać skomplikowane magiczne zagadnienia. Jonathanowi w niespodziewany sukurs przyszedł pan Drawlight, zastanawiając się głośno, czy wobec rezygnacji z wyprawy do Kornwalii pan Strange przystanie na namowy żony, która – podobno – wyrażała chęć spędzenia całego lata w Shropshire.
Nikt nie miał całkowitej pewności, czy pani Strange rzeczywiście obstawała przy podobnym pomyśle, ani nawet czy podobne plotki naprawdę dotarły do uszu pana Drawlighta, czy raczej zrodziły się w jego umyśle. Niemniej jednak pan Norrell uznał, że woli obejść się bez swego ucznia przez trzy tygodnie, niż stanąć w obliczu niebezpieczeństwa stracenia go na kolejne trzy miesiące.
(3) Wiele osób jest zdania, że niepowodzenie eksperymentów, które pan Strange poczynił w kierunku wcielenia tej idei w życie, wpłynęło na jego niechęć do ananasów, którą w późniejszych latach zwykł wyrażać głośno i dosadnie.
(4) Niektórzy twierdzili później, że zdanie wypowiedziane przez podpułkownika brzmiało: „Obawiam się, Merlinie, że nie jesteśmy już dłużej w Hiszpanii” oraz że padło nie w obliczu przygody w drodze do Falmouth, a po prostu w czasie przechadzki ulicami miasteczka, kiedy pan Strange w wirze rozmowy po raz kolejny pomylił jego stopień. Jednakże w opublikowanym w 1820 „Żywocie Jonathana Strange” pan John Segundus stanowczo sprzeciwił się dawaniu wiary tej historii. Jego zdaniem nie było najmniejszych powodów, dla których pan Strange miałby przedstawiać później ubarwioną wersję wydarzeń. Ponadto w tym czasie podpułkownik Grant sam jeszcze nie przyzwyczaił się na tyle do swojego nowego stopnia, by zwrócić uwagę na podobną pomyłkę.
(5) Z powodu zupełnie niezrozumiałej dla posłańców nagłej zmiany położenia dróg w Kornwalii list pana Strange’a dotarł do Arabelli później niż jego autor. List wysłany kilka dni wcześniej przez panią Strange nie dotarł do Jonathana nigdy.




T.L.


Ostatnio zmieniony przez Tina Latawiec dnia Czw 1:12, 12 Lis 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
die Otter
Jeździec Eomera


Dołączył: 11 Lis 2009
Posty: 1913
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Ze stepów Rohanu

PostWysłany: Czw 17:54, 12 Lis 2015    Temat postu:

Dziękuję za dedykację, to po pierwsze. Po drugie, powtórzę to raz jeszcze: bardzo fajny, dowcipny tytuł.

A teraz idziemy po kolei. Jak zwykle wszystko wyszło ci idealnie kanonicznie. Arabella pisząca, że ma nadzieję, że Jonathan jeszcze w nic się nie władował jest tak cudownie arabellowata, że aż się człowiek szczerzy do ekranu. I wzrusza trochę też (z wiadomych przyczyn). Dalej scena u Norrella - jednocześnie kanoniczna tak, że mogłaby być wyjęta z książki, a z drugiej strony dodałaś coś od siebie - kiedy zarówno Twoja Ulubiona Gnida, Drawlight i Childer-dziamo zgadzają się na jakiś temat, to już naprawdę muszą mieć rację XD A przy okazji zwróciłam uwagę na to, że dwaj panowie przydupasy są "rozparci w fotelach", a Childermass siedzi przy stole - od razu pojawił mi się w głowie obrazek z serialu. Czyli jesteś podwójnie kanoniczna, a to jeszcze większe osiągnięcie. I do tego Childermass wytykający swemu panu, że się myli - uwielbiam, kiedy to robi <3 I pan Norrel uciekający z własnej biblioteki przed połączonymi siłami pozostałej trójki - kwiiiik! <3 W ogóle kocham tę totalnie zaburzoną relację pan-sługa na linii Norrell/Childermass. Zarówno w kanonie, jak i u ciebie.

Strange i Grant robiący sobie wakacje w Kornwalii także ómarli mnie jak należy. A biedna Arabella jest przekonana, że Jonathan taki zapracowany i w ogóle... XD

A ten frament to już w ogóle majstersztyk:

Cytat:
Mimo tej nadzwyczaj logicznej argumentacji, którą przedstawił samemu sobie Strange, trzeciego wieczora po przybyciu Colquhoun Grant ciągle jednak czuł się w obowiązku, by pomóc przyjacielowi uwolnić się od owych wyrzutów sumienia. Najlepszym sposobem, jak autorytatywnie stwierdził, było bezwzględne utopienie ich. Jako że wody obmywające kornwalijskie wybrzeża wydawały się wyjątkowo zimne i nieprzyjazne, panowie wybrali w tym celu butelkę brandy.


Poza tym ananasy. I rekiny. Kocham cię, Tinulka! Poza tym OMG czemu takich momentów nie było w serialu? I czemu w serialu w ogóle nie było fragmentu o ananasach? XD A wracając do tekstu. Rozbroiło mnie oczywiście przekonanie Norrella, że Strange "wykorzystuje magię tylko w poważnych kwestiach" kontra rzeczywistość, chmury i balony (znowu zaszalałaś z researchem) XD

Kolejna rzecz: ja uważałam ten zanik prądów morskich za jedno z najtrudniejszych wymagań naszego pojedynku, a ty tymczasem uczyniłaś z niego główny motyw tekstu, za samo to należą ci się pokłony. Childermass z tarotem my love! I w ogóle fajnie użyty ten Wisielec. Pozostałe warunki również świetnie wykorzystane, o wiele bardziej pomysłowo niż u mnie. Bardzo podoba mi się to, jak rzucane przez obu magów zaklęcia wpływają na akcję w zupełnie niespodziewany sposób. Widać, jak ładnie to wszystko przemyślałaś i zaplanowałaś.

A na koniec dodam jeszcze, że ten tekst jest taki uroczy i zabawny, że nie sposób go nie kochać.

Cytat:
Wskutek tego nie tylko ominęły nas malownicze widoki, ale straciłem też okazję do przeprowadzenia małej próby czarów na faunie morskiej. To drugie nie wydawało się jednak zasmucać nikogo oprócz mnie. Podpułkownik Grant każe przesłać Ci jego ukłony i uniżenie prosi, byś nie zachęcała mnie więcej do rozwijania zainteresowań zoologicznych

Kwiiiik!!! XD
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Dolina Rivendell Strona Główna -> Opowiadania wszelkiej maści Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin